[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Puch ostu. Opowiadania beskidzkie
Puch ostu. Opowiadania beskidzkie
Stanisław Noworyta
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 148 pages
Book cover: soft
Publication date:  January 2007
Category: Short stories
ISBN:
978-83-89770-71-4
20.50 zł
ISBN:
978-83-7564-461-6
8.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
Dziadowski interes

     Góralskie zasady dobrego wychowania wymagają od stron dojrzałej powściągliwości i niezbędnej oględności w wyłuszczaniu sprawy. Najmniej chętnie widziany jest pośpiech, konkret i zbytnia dociekliwość szczegółów. Póki można, należy unikać terminów, kwot, zobowiązań i wszelkich istotnych warunków umowy, mówić trzeba dużo i jak najmniej na temat. Najlepiej zaczynać od pochwały bądź przygany pogodzie, oceny zbiorów, można skomentować głośny w okolicy wypadek czy ostatnią pogłoskę o nowej zmianie cen. Bardzo dobrze rozmawia się przy wódce – przyniesionej ze sobą – znika wtedy pierwsze skrępowanie i można gościowi zrewanżować się swoją wódką. Dopiero przy trzeciej półlitrówce smakuje obiad i między gościem i gospodarzem zawiązuje się sympatia, przyjaźń i w końcu dozgonne braterstwo, pieczętowane łzami i soczyście ośliniałymi pocałunkami.
    Jeżeli zaś chodzi o sam interes, najlepiej poruszyć go dopiero przy pożegnaniu, w drzwiach, w sieni czy przy furtce. Dobrze widziane jest odegranie scenki nagłego napadu sklerozy i zapomnienia, z czym to się tu przyszło, bądź takiego niby olśnienia: czy aby takiej to a takiej sprawy z gospodarzem nie dało się załatwić. A ustalone tym trybem warunki noszą atest najpewniejszej gwarancji.
    Już po pierwszych zdaniach zorientował się, że w tej grze cała jego przewaga wynikająca z wykształcenia, obycia i doświadczenia straciła jakikolwiek walor przydatności. Poczuł się niepewnie i zaczął tracić rezon.
    – Żyrek mówił wam, że przyjadę?
    – Ni. A kiery Zyrek? – natychmiast uzupełnił odpowiedź pytaniem, widząc strapienie pana Zemanka.
    – Franek!
    – Jo go nie widzioł – i ponownie z tej samej przyczyny pospieszył z uzupełnieniem: – Brat śnim niby godoł.
    – No, więc wie pan, po co przyjechałem – ucieszył się i odetchnął z ulgą.
    – Po co? – Zgasił przedwczesną radość.
    – Chodzi o szałas.
    – Jaki szałas, czyj szałas?
    – O mój!
    – To kcecie sprzedać?
    – Nie! – zaczął się znowu irytować, gdyż pokłady cierpliwości były nadzwyczaj płytkie, a na pewno do takich negocjacji niewystarczające. – Chodzi o budowę szałasu.
    – Jakigo szałasa?
    – Zwykłego, jakich pełno w górach.
    – Ka, w kierych górach?
    – Tu, w Beskidach.
    – Ja, ale jo nie wjym, jaki ten szałas mo być. Na co łón mo być?
    – Do ogródka, na altanę.
    – To bydzie lo łowiec? – zapytał ze zrozumieniem.
    – Nie, nie dla owiec, dla wypoczynku i do przechowywania sprzętu.
    – To niby ni mocie ka spać? – rzucił drwiąco i z coraz większą podejrzliwością obserwował w najwyższym stopniu zakłopotanego pana Zemanka. – Matka! Posukoj Staska!
    – Wie pan – zaczął od początku – chcę mieć prawdziwą góralską chatkę, tylko mniejszą, u siebie na działce. Sam tego nie zrobię, więc proszę, żeby mi to pan zrobił. Po to tu przyjechałem.
    – Szałas to je szałas – gospodarz uznał, że trzeba też zacząć od definicji – a chatka to je chatka. Mo komin, piec, siń, dwie izby i inksze rzecy. Szałas je lo łowiec. To co kcecie?
    – Właśnie szałas, tylko nie dla owiec, a dla wypoczynku.
    – A z czego to mo być? – przeszedł o krok dalej, co panu Zemankowi wyraźnie poprawiło nastrój.
    – Jak to z czego? Z drzewa!
    – Panie – skarcił go natychmiast – jak kto teraz buduje, to jyny z pustaków abo z cegły, z drzewa to jyny dziady robiom! – I spojrzał przy tym na żonę i Staska z przejrzystą dydaktyką.
    – Kiedy ja właśnie chcę z drewna – usiłował jeszcze raz przekonać gospodarza.
    – Tata – wtrącił się w porę Stasek – łóni kcom mieć pamping! Stasek był już bliski prawdy, ale należało go nieco skorygować.
    – Nie domek kampingowy, a prawdziwy szałas.
    – Jo wjym – przytakiwał Stasek – taki kiosek, ka łobrozki i inksze pamiontki sprzedajom.
    – Nie, nie, tylko nie to – bronił rozpaczliwie swej koncepcji. – Chodzi mi o zwykły szałas, jaki ma na Gluzówce Wojtyła.
    – Tata – zrozumiał wreszcie Stasek – łóni kcom taki, jaki sóm we wjyrchak.
    – Jaa? – przeciągle jęknął stary. – Taki jak we wjyrchak majom? – w oczach starego odmalował się zupełnie czytelny wyrzut, że z takim dziwakiem przyszło mu interes omawiać. „Dziod jakiś, bez pjynindzy pewnie, co go nie stać na porządny, murowany dom i kce spać jyny w szałasie”.
    – No, więc jak? Będziecie budować?
    – Ze niby kto, ze niby jo? – cieśla wyraźnie pytał o precyzję.
    – Obaj z synem, z bratem albo z Żyrkiem.
    – To kogóż kcecie?
    – Was.
    – Sam nie poradzę.
    – No to z synem.
    – Mogymy.
    – Wobec tego, dobrze! Przyjadę za tydzień z dokładnym rysunkiem i będzie można zacząć robotę.
    W następną niedzielę nie było Staska i gospodarz włożył rysunki do kredensu, dając do zrozumienia, że bez syna nie ma co rozwijać tematu, „a do wiesny jesce walnie” – uspokajał.
    Gdzieś pod koniec listopada zastał ich w końcu obu, i to trzeźwych. Wyczuł bliskość końca sprawy.
    – My już se myśleli, co wos nie bydzie – mimo wszystko robili wrażenie zadowolonych z wizyty.
    – Taki szałasik to żadno mecyja – dodawał otuchy Stasek.
    – A drzewo mocie? – spytał stary Pawlik.
    – Tak, kupuję od Żyrka.
    – Kie mocie żyrkowe, to niek se idom ku Żyrkowi – wyrwał się Stasek.
    – Jeżeli macie swoje drzewo, to możecie robić ze swojego.
    – Mogymy, czymu ni – zaakceptowali zgodnie. – To muszom być proste smreki, a nie marekwie, co to som rubse na spodku, a cinkie u wjyrchu – objaśniał rzeczowo Stasek.
    – Jeszcze raz powtarzam – tu pan Zemanek wybaczył im wszystkie krętactwa, jako że wyczuwał pomyślne zakończenie, jednak uznał za konieczne przypomnieć o najważniejszej zasadzie – to musi być bardzo prosty, zwyczajny szałas!
    – Jo wjym! My tu hań jednymu letnikowi tyż robili pamping, i tyż tak godoł: to mo być bardzo zwycajny schowek na narzyndzia i na toczki, a jak sie go potym pytali: kiery wom te budę lo psa wyrychtowoł, to łón godo: Pawliki. I nie jego była gańba, jyny nasa. Bydzie jako kcecie: col, dwa cole, nie gro role, jak na rysunku – Stasek zakończył, a stary uzupełnił:
    – Po śnjygu spuscymy troszecke smrecków i z wiesną chycymy sie roboty.
    – Zadatku nie potrzeba?
    – Ni.
    – No to do zobaczenia wiosną!
    I było mu przykro, i zły był na siebie, gdy w początkach kwietnia, podczas kolejnej wizyty, usłyszał wymówkę: niceście nie godali, jaki majom być rube łonkróngloki, ósemki abo dwónastki, i nie spuscali my smrecków, bo my nie wiedzieli, jaki kcecie mieć rube.
© 2004-2023 by My Book