[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Ręka. Kronika zdarzeń
Ręka. Kronika zdarzeń
Georg Kas
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 177 pages
Book cover: soft
Publication date:  June 2006
Category: Novels
ISBN:
83-89770-50-4
23.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
      Słabe promienie słoneczne skrzyły się na załamaniach lodu. Zewsząd wiało ciszą i spokojem, jakby niedawne wydarzenia były nierealne. Zaczął iść po lodzie; był twardy jak stal. Człowiek, chroniony przez maszynę, poruszał się w górę z określonym zadaniem – ratowania innych ludzi. Wiedział, że zrobi wszystko, aby im pomóc. „Pamiętaj o czasie, kocham cię” – brzmiały mu w uszach ostatnie słowa Jully.
   Rozpoczął od mniejszych kawałków lodu zalegających na korpusie lądownika. Później sytuacja zaczęła się komplikować. Ostatnia część tkwiła w lodowej skale. Wiercenie i odrywanie lodowych bloków powodowało niebezpieczne drżenie nawisu na szczycie góry. Wiedział, że bez względu na czas musi to zrobić. Znów zatopił metalowe wysięgniki Golema w twardej skale, zaczął walczyć jak straceniec, wbijając się coraz dalej i dalej. Obwody robota alarmowały o maksymalnym przeciążeniu. Nie zważał na to. Adrenalina pchała go naprzód. Jak w finiszu pływackim, parł do zwycięstwa. Jeszcze tylko trzy metry – uświadomił sobie bliskość celu. Wokół kontenera wykopał już potężną jamę, ale nie był to jeszcze koniec. Nie zważał na drgania lodowych bloków i nie patrzył na szczyt góry.

   – Minęły dwie godziny, wracaj – głos Jully był dramatyczny.
   – Już kończę, włącz ogrzewanie gąsienic, zaraz was popchnę.
   Dopiął celu – cały lądownik był wolny od lodu. Wprawdzie Golem skarżył się na całkowite wyładowanie, ale zamknięty w nim człowiek promieniał szczęściem. Przerąbał tę przeklętą przeszkodę.
   – Jak gąsienice? – zapytał.
   – To wszystko, co mogliśmy wygenerować – informowała Jully.
   – Dobrze, zaczynam – odpowiedział.
   Mocno, w wykopanej przestrzeni, wsparł się ramionami Golema o tylną część laboratorium i zaczął pchać. Nie drgnęły. Gąsienice jak zaspawane trwale trzymały się lodu. Poziom mocy robota ostatecznie doszedł do zera, rozpoczęła się dziesięcioprocentowa rezerwa. Co robić? – pomyślał. Przez moment zobaczył widok, nie wiadomo dlaczego zakodowany w pamięci: gdy był na Alasce, przymarznięte sanie, których nie mogły ruszyć psy, przewodnik rozkołysał bocznymi uderzeniami.
   Tak – to jest wyjście. Zmusił Golema do aktywności. Najpierw prawą, a potem szybko lewą stroną. Rzeczywiście, lądownik drgnął i zaczął poruszać się tylną częścią. Przesunięcia były coraz mocniejsze, gąsienice ślizgały się po lodzie i tylko przód był jeszcze zaklinowany.
   – Pełna energia na przednią część – wrzasnął do mikrofonu – tył jest wolny.
   Lądownik zaczął się zsuwać, z wolna nabierając prędkości. Yes – powiedział do siebie, uginając jednocześnie ramię Golema w geście tryumfu.
   Nie dostrzegł żadnego zagrożenia ani hałasu. Setki ton lodowych bloków objęło go. Nie widział już skrzącej się przestrzeni ani ich niewielkiego statku. Nawisowe struktury lodowe kazały mu życiem zapłacić za innych.
   Golem jeszcze przez chwilę wytrzymywał potężne ciśnienie, ale czerwony wskaźnik życia nabierał złowieszczej czarnej barwy. Bill wiedział, że to koniec. Z szybkością błyskawicy przelatywały mu w mózgu różne obrazy. Rodziców i zabaw nad morzem, treningów w wodzie. Owacji na podium i tej wspaniałej kobiety, którą pokochał. Jully – wyszeptał, później nastąpiła cisza.
   
   Stała jak sparaliżowana, wbijając wzrok w górę, która go zabrała. Ewa podeszła do niej i objęła ramieniem, ta zaś lekko, lecz zdecydowanie odsunęła się. Chciała być sama ze swoją tragedią.
   Kwan nie powiedział nic, odwrócił się, a jego ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze. Po chwili sprawdził ustawienie lądownika i włączył reaktor. Według jego obliczeń, mieli jeszcze sześć godzin spokoju, co pozwoli na doładowanie silników i zmagazynowanie nowego tlenu.
   Jully w dalszym ciągu nie wyszła z szoku. Nie płakała i nie żaliła się, ale tępo patrzyła na dane, które podsunął jej Kwan. Wreszcie spojrzała na nich i wyszeptała:
   – Po co to wszystko, nie chcę żyć bez niego.
   – Po to, abyśmy wrócili i opowiedzieli o jego bohaterstwie, o Europie – odpowiedziała Ewa.
   – Nic już nie ma sensu.
   – Chcesz wyjść na zewnątrz? Wiesz, gdzie jest śluza – Kwan zastosował terapię wstrząsową.
   Popatrzyła na nich, krzywiąc się z bólu. Zarzuciła ręce na ramiona Ewy, nie płakała, lecz mocno przylgnęła, w naturalny sposób szukając bliskości i siły.
   Ponownie odezwał się Kwan:
   – Jesteś dowódcą, tu masz odczyty, podejmij decyzję.
   Zareagowała, jej oczy z wolna wracały do rzeczywistości; jakby z ogromnym wysiłkiem przeczytała dane, by po chwili spokojnie oznajmić:
   – Ładowanie prawidłowe, mamy sześćdziesiąt procent mocy. Jedynym sensownym wyjściem jest ochrona przed promieniowaniem, tak groźnym dla ciebie. Powierzchnia jest niestabilna, więc musimy zejść pod lód. Tam odzyskamy pełną mobilność i ochronę.
   – To będzie trudne, obserwowana szczelina jest blisko, pięćdziesiąt metrów przed nami, ale otwiera się tylko na pół sekundy.
   – Podniesiemy lądownik, aby uniknąć tych wstrząsów, i spadniemy z góry w chwili, gdy zacznie pękać – kontynuowała Jully.
   Czas naglił, dobiegła siódma godzina tragicznego pobytu na Europie. Sejsmograf laboratorium informował o zbliżających się wstrząsach. Włączyli silniki i na wysokości stu metrów czekali, wypatrując oznak otwarcia szczeliny. W dole ponownie rozpoczęło się piekło. Bloki lodu krążyły wokół lądownika. Nie zważali na zadawane ciosy, trwali w niewysokim zawieszeniu. Znów zmienił się krajobraz, w miejscu góry, która pochłonęła Billego, urósł nowy łańcuch, by po chwili pogrążyć się w rozpadlinę.
   – Teraz – krzyknął Kwan.
   Zabrakło jednak czasu. Mocne uderzenie w zamarzający lód, uświadomiło im, że nie zdążyli. Jully całą moc akumulatorów przekierowała na podgrzanie zewnętrznego pancerza.
   Centymetr po centymetrze przetapiali się, opadając coraz niżej. Temperatura wewnątrz szybko wzrosła do pięćdziesięciu stopni.
   Zobaczyli ją po chwili, była czarna i rzadka, a zarazem jakby przyjazna.
   Czujniki życia zawyły, informując różnymi tonami o aktywnych formach biologicznych. Byli pod lodem, w czarnym oceanie, w dobrze natlenionej wodzie, gdzie rozwijało się życie.
   Niemal natychmiast dostrzegli nieokreślone światło. Jully bez słowa skierowała pojazd w tym kierunku. Podniecona Ewa z uwagą śledziła analizy i zdziwiona powtarzała: bakterie, wielokomórkowce, glony. Krzyk Kwana wyrwał ją sprzed ekranu.
   To, co ujrzeli, było niewyobrażalne. Zszokowani przywarli do iluminatorów.
   Przed nimi rozpościerała się gigantycznych rozmiarów…
© 2004-2023 by My Book