[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Nasz anioł stróż
Nasz anioł stróż
Marta Gruszecka-Oleszczuk
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 160 pages
Book cover: soft
Publication date:  May 2006
Category: Novels
ISBN:
83-89770-47-4
21.50 zł
ISBN:
978-83-7564-081-6
14.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
   Wybiegła z ciemnej bramy budynku. Została jej minuta do odjazdu autobusu. Spowijający ulicę mrok ukrył gołoledź. Martyna w ostatniej chwili złapała równowagę, klnąc siarczyście pod nosem. Idący niedaleko niej nieznajomy miał mniej szczęścia i po chwili leżał jak długi na ulicy. Szeroki uśmiech zadowolenia i satysfakcji wpłynął na jej twarz. Tak jakby to miało zrekompensować zły nastrój, to, że zegarek zadzwonił za późno, że jest jeszcze ciemno na dworze, że znowu jest przymrozek… jednym słowem, nie lubiła poniedziałków, zwłaszcza w taką pogodę. Do pracy spóźniła się dobre piętnaście minut. Szybko więc powiesiła płaszcz w szafie i usiadła do swojego komputera, żegnając się w myślach z poranną kawą, z ciężkim westchnieniem wyobrażając sobie jej aromat i gorzki smak.
   – Uważaj, Matuszkiewicz szaleje – uprzedziła Dorota, z którą dzieliła pokój. – Lepiej nie wchodź mu pod nogi.
   – On wiecznie się wścieka. Znowu coś go ugryzło?
   – Dzisiaj ma wyjątkowo paskudny dzień.
   – A kiedy on nie ma paskudnego dnia? Na dodatek psuje nam humory od samego rana.
   – Taki przywilej szefów.
   – Oo, Martyna wreszcie dotarła do pracy, jak miło – usłyszała głos informatyka, który wszedł do ich pokoju i demonstracyjnie spojrzał na zegarek. – Witamy, witamy, małe spóźnienie, ale co tam. Kobiety myślą, że im wszystko wolno.
   – Może tak mniej sarkazmu z samego rana? Przecież ja się jeszcze do końca nie obudziłam.
   – On nie potrafi być miły – zauważyła Dorota. – Nie wiesz, że informatycy nie mają serca, tylko procesor?
   – No popatrz, a ja się zastanawiałam, dlaczego podniecają ich dyskietki i dyski – rzekła z udawanym zdziwieniem.
   – To ty nie wiesz, że przed informatykiem możesz rozebrać się do naga i on w ogóle tego nie zauważy? Żaden striptiz go nie ruszy. Nic, kochana, ani, ani.
   – Aha, oni to ci… co… kochają inaczej.
   – Nie wiem, jak dokładnie nazywa się to zboczenie, kompofilia, dyskofilia, coś koło tego.
   – Z wami, babami… Pan Jurek ma rację, macie w sobie więcej jadu niż żmije, niż całe gniazdo żmij – rzekł z pogardą Jarek. – To masz dzisiaj wprowadzić – rzucił na biurko Martyny stos poskładanych mapek i wyszedł bez słowa.
   – Baby, baby… baby to ty masz w nosie. Żmije, widziałaś go – warknęła Dorota pod adresem kolegi, gdy wyszedł z pokoju. – Męski szowinista. Nie cierpię takich ludzi.
   – Ogromnie mu życzę, żeby znalazła się kobieta, która wywróci jego życie do góry nogami, bez której nie będzie mógł żyć. Ciekawe, czy będzie mówił do niej „babo” – zastanawiała się Martyna, rozkładając mapy.
   – Przy nas tak, pan Jerzy tak robi. Chodzi po biurze i czepia się Uli i Joasi jak rzep psiego ogona, dogryzając, nazywając je starszymi paniami, mimo że są spokojnie o piętnaście lat młodsze od niego. W domu, słyszałam, że jest taki malutki – rzekła, pokazując palcami centymetrową odległość. – „Tak, kochanie”, „Nie, kochanie”, „Oczywiście, kochanie”. Tylko w pracy, przy nas, mówi o żonie „hausgestapo”.
   – Faceci to duże dzieci – podsumowała Martyna, śmiejąc się. – A my musimy się z nimi męczyć, niańczyć jak kolejne dziecko w rodzinie i znosić humory kolegów z pracy.
   – No wiesz, czasami się przydają – zauważyła Dorota z diabelskim uśmiechem.
   – Noo, czasami tak – przyznała Martyna. – Ale dobrze powiedziałaś, czasami. Powinni być faceci do wynajęcia. Potrzebujesz takiego, to go sobie wynajmujesz, znudzisz się nim, to oddajesz. W Seksmisji prawie udało się stworzyć świat bez facetów, może jest szansa na ich wyeliminowanie?
   – Ty to masz pomysły – wybuchła śmiechem.
   Dzień wlókł się niemiłosiernie. Monotonna praca, nanoszenie w kółko tych samych elementów usypiało Martynę. Prawie leżała z nosem w klawiaturze. Za oknem znowu padał deszcz, równomiernie bijąc o blaszany parapet, szumem, niczym kołysanką, usypiając. Zza zamazanych wodą szyb zionął smutek, chłód i szarość. Ani jednej iskierki ciepła.
   – Dorota, tobie też chce się tak spać? – jęknęła sennie.
   – Przed chwilą o mało nie wybiłam sobie oka długopisem. Jak to niewiele trzeba, żeby okaleczyć się na całe życie.
   – Idziemy na jakąś kawę?
   – Najchętniej bym się położyła. Mogliby kupić nam jakiś mały wypoczynek; jak komuś zachciałoby się spać, to kładłby się i spał. Tylko obawiam się, że niektórzy cały czas okupowaliby to łóżko, i chyba nie muszę mówić kto.
   – Musieliby kupić każdemu po jednym.
   – Spytam Joasię i Ulę, czy idą z nami na kawę – Dorota wzięła słuchawkę i wystukała numer wewnętrzny. – Idziecie na kawę? To czekamy w pokoju śniadaniowym.
   – Lecimy, może wreszcie coś postawi mnie dzisiaj na nogi – pociągnęła za sobą Martynę i zabrawszy swój kubek, zamknęła pokój.
   – Od samego rana brakuje mi kawy – westchnęła Martyna.
   – Ja zdążyłam większą część wypić, ale jak zobaczyłam wściekłego Matuszkiewicza, szybko czmychnęłam do siebie. Nawet kawy mi się odechciało. Jeszcze zakrztusiłabym się i osierociła dzieci, i co by wtedy było?
   W pokoju śniadaniowym Joasia zwijała się ze śmiechu, wycierając łzy, a Ula stawiała wodę w czajniku.
   – Oo, widzę, że humory dopisują – zauważyła Dorota. – To tylko my dzisiaj przysypiamy.
   – A tam, od razu tylko wy – oburzyła się Ula. – My z Joaśką urozmaicamy sobie ten okropnie straszny dzień pracy. Przecież to zwariować można albo umrzeć przedwcześnie, a my musimy żyć. Jesteśmy za młode na umieranie.
   – To z czego się tak śmiejecie?
   – Kochana, coś wam opowiem – zaczęła Joasia. – Wracając w piątek z pracy, weszłyśmy sobie do tego małego sklepiku z ciuchami na rogu, gdzie taka gruba, zwariowana blondyna sprzedaje. Tak dla jaj, żeby urozmaicić sobie dzień. Wiecie gdzie?
   – Wiemy.
   – I tak sobie patrzymy, a tam sobie leżą stringi z koronki i aż się proszą o coś głupiego. Joaśka wzięła do ręki, spojrzała na cenę i stwierdziła, że drogie, na głos, żeby wszyscy słyszeli, pokręciła dezaprobatą głową…
   – To są majtki, których nie ma – wykrztusiła z siebie Joanna.
   – Więc mówię do Joaśki… – zaniosła się śmiechem Ula – zostaw, kochanie, wezmę kawałek firanki i gumki, uszyję ci, w dodatku w takim kolorze, jak lubisz. Chabrowym.
   – Ale kobieta zrobiła minę. Do tej pory, jak sobie przypomnę, to śmiać mi się chce. Jak nic, wzięła nas za idiotki.
   – Joaśka, a bo to pierwszy raz, a bo to ostatni. Po prostu nie ma ekspedientki, która by nam dogodziła.
   – Wreszcie któraś wyciągnie dubeltówkę spod lady i położy nas trupem. Niejednej wychodziła już piana z ust.
   – Potem poszłyśmy do apteki.
   – O rany, tam też męczyłyście babki za ladą?
   – No co wy – oburzyła się Joaśka. – Od razu męczyłyśmy. Chciałyśmy pooglądać parę preparatów na odchudzanie. Przecież wolno, klient nasz pan.
   – Parę tubek z kremem na cellulitis.
   – I rozstępy.
   – Mieli nawet krem na pojędrnienie piersi. Mnie to by się przydał na urośnięcie piersi, bo żeby je ujędrnić, trzeba je mieć. Powiedziałam tak na głos w aptece. Wy wiecie, jak Joaśka zaczęła się, głupia, śmiać?
   – Ty jak coś wymyślisz… – pokręciła głową Joaśka.
   – A jak inni się na nas popatrzyli?
   – A bo jak coś powiesz…
   – Jak byś była taka płaska przez całe życie jak ja, też myślałabyś wyłącznie o własnym biuście. Ale ja wiem, co zrobię, już od dawna o tym myślę. Powiększę sobie biust.
   – Zwariowałaś.
   – A co? Nie wolno? Sprawię sobie do trumny, żeby na pogrzebie ładnie wyglądać. Zrobię taki rozmiar, że wieko się nie zamknie.
   – Rodzina będzie skakać, żeby wbić gwoździe.
   – Rany, gdzie ja pracuję – Martyna nie wierzyła własnym uszom.
   – Wiecie, jak wkurzyć ekspedientkę? – spytała Ula.
   – Jakoś nigdy tego nie próbowałam – przyznała Dorota.
   – Poprosić o parę rzeczy, które leżą najwyżej jak się da, tak żeby musiała wdrapywać się na drabinę albo co najmniej po regałach, a potem nic nie kupić.
   – Albo poprosić o coś w kolorze chabrowym, uwierzcie mi, trudno znaleźć coś w tym kolorze, zawsze można powiedzieć, że to wcale nie jest chabrowy, tylko granatowy albo fioletowy – dodała Joasia.
   – Ciekawe, kiedy usłyszymy o jakimś morderstwie – zamyśliła się Martyna.
   – Jak nic, któraś ekspedientka nie wytrzyma i je udusi, obie, własnymi rękami, a potem odda się dobrowolnie w ręce policji – prorokowała Dorota.
   – A ja się często zastanawiałam, czemu niektóre ekspedientki mają takie kwaśne miny, jakby za karę stały za ladą, teraz wiem dlaczego i normalnie współczuję im.
   
   
   
© 2004-2023 by My Book