[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Mizantrop
Mizantrop
Adrian Holecki
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 252 pages
Book cover: soft
Publication date:  February 2019
Category: Novels
ISBN:
978-83-7564-570-5
40.00 zł
ISBN:
978-83-7564-573-6
20.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
    Początek mojej pracy zbiegł się idealnie z końcem roku akademickiego. Drugi semestr skończyłem ze średnią pięć zero. Nie było to trudne – połowę zaliczeń dostawaliśmy za to, że żyjemy, inne nie wymagały niemal żadnego wysiłku. Pierwszy rok magisterki dziennikarstwa był kolejnym, i jak na razie ostatnim, błędem na mojej drodze edukacji. Wybrałem kierunek bezmyślnie, nie sprawdziłem, jakie specjalności planuje się otworzyć. Planowałem wybrać creative writing albo dziennikarstwo muzyczne. Ani jednej z tych specjalności miało nie być, a ja odnosiłem wrażenie, że byłem jedynym studentem na roku, który o tym nie wiedział.
    Wylądowałem na produkcji medialnej – czymś, co mnie kompletnie nie interesowało. Najrozsądniejszym wyborem byłyby dla mnie media relations, ale nie chciało mi się słuchać tego samego, czego słuchałem przez trzy lata na licencjacie z komunikacji wizerunkowej. Podszedłem do tego ambitniej – nauczę się czegoś nowego. Kolejne rozczarowanie.
    Młodzi ludzie to owady, a studia to dwustuwatowa żarówka bez klosza, która oświetla taras po zmroku. Lecą ku niej, mając nadzieję na coś lepszego, choć sami nie wiedzą, co to jest. Noc skrywa niebezpieczeństwa, dzień daje nadzieję. Owady jakby bezmyślnie mkną do światła z każdej strony. Jak gdyby noc wzbudzała w nich zarazem strach i odrazę. Nie chcą walczyć ze strachem, nie chcą przełamywać uprzedzeń. Światło mami je tak bardzo, że nie są w stanie dostrzec jego niebezpieczeństw. Często odbijają się od gorącego szkła, lądują na ceramicznej posadzce i umierają w konwulsjach, poparzone i niezdolne do tego, by wzbić się w powietrze. Czasami wpadają w sieć pająka, innym razem ślepną.
    Nie poszedłem na studia z planem na przyszłość. Nie wybrałem ich w oparciu o umiejętności ani zainteresowania. Wybór był spontaniczny. Uwierzyłem w ciekawą ofertę, postawiłem wszystko na jedną kartę. I gdybym studiował dziennie, może bym ich nie skończył, jednak każda kolejna zapłacona rata czesnego sprawiała, że rezygnacja byłaby po prostu głupotą. Poszedłem na studia ze strachu. Nie wiem, ilu moich rówieśników zrobiło to samo. Strzelam, że większość. Choć pewnie mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Boimy się szarego życia. Robienia tych samych rzeczy każdego poranka, każdego popołudnia. Nawet jeśli mamy zarabiać mniej niż piekarz, który zarywa każdą noc, wolimy, żeby nasze życie było ciekawe, pełne interesujących i szalonych ludzi, zmienne, zaskakujące. Wierzymy, że studia nam to zapewnią. Umiejętności, naukowe i zawodowe wyzwania, ciekawi współpracownicy, inspirujący ludzie. Wyzwanie, sukces, satysfakcja. Chwała. O tym między sobą rozmawialiśmy. Nie o pieniądzach. Chcemy uciec od egzystencji. Przestaliśmy ją tolerować. Naszym rodzicom przychodziło to jeszcze bez bólu, ale oni nie mieli tego co my. Nie mieli Internetu, który wpajał im, że są wyjątkowi, nie mogli wyjeżdżać za granicę i zażywać życia w kapitalizmie. Oni zdawali sobie sprawę z tego, że są rojem identycznych mrówek robotnic. My, wbrew przekonaniu o własnej wyjątkowości, też jesteśmy wszyscy tacy sami.
    ***
    Praca znalazła mnie sama. Był czwartek. Odliczałem dni do końca bezwartościowego stażu w dziale komunikacji. Już miałem zacząć rozsyłać aplikacje, wreszcie zacząć się rozwijać. Wreszcie zacząć myśleć o przyszłości. To był idealny czas. Byłem świeżo po stażu. Skłamałbym w CV, czego to się na stażu nauczyłem. Nawet gdyby przyszły pracodawca chciał to sprawdzić i dzwoniłby do nich, oni tylko potwierdziliby, żeby nie psuć sobie reputacji. Mój brak kompetencji pewnie wyszedłby w praniu, ale dostałbym czas na nadrobienie zaległości. Krótka chwila zweryfikowała moje plany na kolejne pół roku. Po tym czasie okazało się, że jednak na dłużej.
    Trzy dni przed tym, kiedy znalazłem parasol Aurelii, miałem zrobić wysyłkę ulotek za granicę. Udałem się zatem tramwajem do biura logistyki, gdzie znajdował się również magazyn. Przed wejściem stał kierownik, Łukasz. Był wysoki i szczupły. Miał niewiele ponad trzydzieści lat, jednak wyglądał na dużo starszego. Miał zniszczoną, wysuszoną cerę i zmęczone oczy, łysiał. Palił, był wyraźnie czymś zaniepokojony.
    – Cześć – przywitałem się. – Przysłali mnie, żebym przygotował paczki z ulotkami do wysyłki za granicę.
    – Spoko, idź na górę, Borys da ci klucz do magazynu – odpowiedział.
    Borys zarządzał magazynem. Robił też zakupy, kupował wodę, artykuły biurowe, środki czyszczące dla sprzątaczek, przyjmował zamówienia w sklepie internetowym, ale tych było jak na lekarstwo, robił coś z fakturami, ale nigdy nie zrozumiałem, o co z tym chodziło. Najważniejsze dla niego było to, że to on ostatecznie decydował, czy koordynatorzy wydarzeń dostawali tyle gadżetów i elementów identyfikacji, ile chcieli. Później okazało się, że zawsze dostawali, a jeśli był z tym problem, to od jego rozwiązania byłem ja. Wydźwięk jego rozmów telefonicznych i wysyłanych e-maili zawsze był taki sam – dam ci, ale znaj łaskę pana. Był duży i wyglądał jak drwal. Lubił stwarzać pozory towarzyskiego i empatycznego. W rzeczywistości był egoistyczny i interesowny. To on robił mi największe wyrzuty o to, że nie chodziłem na firmowe imprezy, a po tym, jak nasza paczka się rozbiła i każdy poszedł w swoją stronę, zawsze miał wymówkę, by nie przychodzić na reintegracyjne spotkania.
    Chwyciłem za klamkę i już miałem otwierać drzwi. Łukasz odezwał się:
    – Na jakich ty zasadach jesteś w firmie?
    – Mam staż.
    – Płatny?
    – Nie.
    – A nie chcesz z nami pracować? – zapytał niespodziewanie.
    Chciałbym w ogóle pracować, pomyślałem.
    – Potrzebujemy kogoś do ogarniania magazynu i rozstawiania identyfikacji wizualnej na imprezach – kontynuował.
    Moje oszczędności niemal się wyczerpały. Roztrwoniłem wszystko, co udało mi się zaoszczędzić przez dwa lata pracy jako operator sitodrukarki w fabryce stalowych podzespołów do sprzętów AGD. Mam lekką rękę do wydawania pieniędzy. Potrzebowałem pracy jak powietrza.
    – Kiedy miałbym zacząć?
    – Jutro.
    – Mam jeszcze dwa tygodnie stażu w komunikacji – odpowiedziałem.
    – Zależy ci, żeby go kończyć?
    W jego głosie było zaskakująco dużo szczerości, zrozumienia i czegoś, co brzmiało jak potrzeba, a może nawet frustracja. To był ostatni raz, kiedy słyszałem go tak naturalnego, później zawsze tryskał nieznośnym pozerstwem wesołego ludzika.
    – Nie.
    Nie widziałem powodu, by to ukrywać. Domyśliłem się wtedy, że firma wcale nie jest monolitem. Że każdy dział dba przede wszystkim o wyniki własnej pracy. Jednemu z nich właśnie udało się mnie podkupić.
    – No to jakoś to załatwimy.
    – Okej. – Byłem zdecydowany. – Ale od razu mówię, że w weekend mam już coś ustalone i trudno byłoby mi to odkręcić.
    – Właśnie w weekend byś się przydał.
    – Wybacz, nie spodziewałem się tej propozycji. – Postanowiłem być stanowczy od początku. Szybko okazało się, że nie wytrwałem w swojej stanowczości długo.
    – No dobra. – Na jego twarzy pojawił się lekki grymas. – Jakoś damy radę.
    Nie załatwialiśmy nic. Po prostu przestałem chodzić tam, a zacząłem przychodzić tu. I tyle.
    – Czemu nie było cię kilka dni? – spytała moja opiekunka, gdy wreszcie po kilku dniach pojawiłem się w komunikacji, bo miałem tam coś do załatwienia.
    – Bo Łukasz zatrudnił mnie w logistyce – odpowiedziałem bez ogródek.
    – Okej – zareagowała bez żadnych emocji.
    Niezła stawka razy duża liczba godzin pracy. To równanie było łatwe – miałem po pół roku odłożyć pieniądze, które pozwolą mi przetrwać kolejny okres nieróbstwa. W ten sposób znowu utknąłem w pracy, która nie spełniała moich ambicji. W pracy, która będzie bezwartościowa dla moich przyszłych potencjalnych pracodawców, gdybym starał się wreszcie o umysłowe zajęcie. W pracy, która zabrała mi większość prywatnego życia, która osłabiła mnie fizycznie i wypaliła mentalnie. Wiedziałem, że było mnie stać na więcej, ale nigdy nie umiałem znaleźć swoich mocnych stron, a tym bardziej ich sprzedać. To moja największa wada, która przeszkadzać miała mi jeszcze przez długi czas.
© 2004-2023 by My Book