[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Dziedzictwo Kostuchy. Kroniki pośmiertne, t. 1
Dziedzictwo Kostuchy. Kroniki pośmiertne, t. 1
Akardin
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 120 pages
Book cover: soft
Publication date:  February 2019
Category: Novels
ISBN:
978-83-7564-565-1
33.00 zł
ISBN:
978-83-7564-567-5
16.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
    Kiedy wróciła mi świadomość, miałem zamknięte oczy i nic nie czułem. Zaskoczyło mnie to. Wiedziałem, że to mi się nie przyśniło, bo wciąż leżałem na twardej ziemi. I zmienił się mój strój: ubrania do mnie przylegały, miałem czapkę i dziwne buty.
    Kiedy przypomniałem sobie o sercu, które mi wyrwano, zdałem sobie sprawę, że nie czuję jego uderzeń tylko w klatce piersiowej, a w całym ciele. Nawet w końcówkach palców.
    Spróbowałem się podnieść, ale gdy tylko o tym pomyślałem, już stałem prosto, jakby to nie mięśnie sterowały ciałem, tylko umysł.
    – Spójrz pod nogi – usłyszałem nagle.
    Odwróciłem się gwałtownie w stronę, z której pochodził głos. Wbiłem wzrok w istotę, która próbowała mnie zabić, i doznałem szoku.
    Wciąż było ciemno, ale widziałem go jeszcze wyraźniej, niż widziałbym w dzień. Dostrzegłem masę nic nie znaczących szczegółów (skórę miał bledszą, niż przypuszczałem; oczy bardziej jaskrawe; ubrania w jednym odcieniu szarości).
    Stał ze czterysta kroków ode mnie, a wszystkie jego mięśnie były napięte do granic możliwości. Wyglądał tak, jakby się mnie obawiał. Ale przecież prawie mnie zabił! Nie stanowiłem dla niego zagrożenia. O co chodzi?
    Przez parę sekund wahałem się, czy mogę zaryzykować na tyle, by spełnić jego prośbę (nie spuszczał ze mnie wzroku), aż w końcu uznałem, że jeśli zechce mnie zabić, i tak nie będę w stanie stawiać oporu.
    Spojrzałem na ziemię i zmarszczyłem brwi, nie widząc nic wartego uwagi. Rozejrzałem się i zamarłem. Tuż przy moich stopach leżało… leżałem ja!
    Moje ciało było nieruchome, poobijane i poznaczone wyraźnymi odciskami podków. Miałem na sobie zwyczajne ubrania, tylko porwane i brudne.
    – Co to znaczy? Co się dzieje? – Zaskoczony siłą swojego głosu, spojrzałem na towarzysza.
    Odprężył się lekko.
    – Co pamiętasz?
    Zastanowiłem się. Byłem pewien, że nic szczególnego mi nie umknęło.
    – To naprawdę była Kostucha? – Brnąłem dalej, kiedy skinął głową. – Jak mam rozumieć jej słowa? Kim jesteś? Powiedziała coś, że jestem jej Okrutną Śmiercią.
    – Dosłownie. Jesteś Okrutną Śmiercią.
    – Co to znaczy? Powiedź coś tak, żebym zrozumiał. Kim jesteś?
    Zaczynałem się niecierpliwić. Chciałem wiedzieć, jakim cudem z nim rozmawiam i jednocześnie leżę martwy u WŁASNYCH stóp.
    – Zostałeś Śmiercią, sługą Kostuchy. Od teraz twoje życie polega na zabijaniu.
    – Więc kim TY jesteś?
    – Jestem Śmiercią, sługą Kostuchy.
    – Przed chwilą powiedziałeś to samo o mnie.
    – Kostucha ma pod sobą osiem śmierci.
    Milczałem, próbując zdecydować, czy w to wierzyć czy nie. Podjąłem decyzję, gdy dotarło do mnie, że jestem w czerni.
    Znów się cały spiął, kiedy skoczyłem w jego stronę. Ugiął nogi i rozłożył szeroko ręce, gotując się do ataku. Ale ja tylko stanąłem jak wryty, widząc swoje odbicie w powierzchni kałuży.
    Miałem lśniące, równiutkie zęby. Moje tęczówki przybrały odcień głębokiej czerni, a źrenice zrobiły się koloru krwi. Twarz, choć nie wychudła, postarzała się.
    Wcale nie wyglądałem tak… nieludzko jak Szary, kiedy mnie zabijał. Poczułem lekkie ukłucie zazdrości, ale to zignorowałem.
    Spojrzałem na Szarą Śmierć, facet rozluźnił się kompletnie. Co zobaczył w moich oczach? Zawód? Ciekawość?
    – Wal – rzucił.
    Pytania się ze mnie wysypały.
    – Co teraz mam robić? Dlaczego ja? Czemu jestem w innym kolorze? Jestem Śmiercią i mam zabijać? Jak ty? Kogo? Po co? Czemu ja?
    Urwałem, kiedy się roześmiał.
    – Tak. Twoje życie kręci się wokół zabijania, bo jesteś Śmiercią. Kolory odróżniają nas od siebie. Czarny jest dla Okrutnej, Szary dla Wolnej Śmierci. Wszyscy różnimy się sposobem, w jaki zabijamy lub, jak wolisz, tego okolicznościami.
    – Po co to robimy?
    – Dla Kostuchy. Lubi, kiedy ludzie umierają.
    – Teraz uznają mnie za martwego? – Odruchowo spojrzałem na swoje ciało.
    – Tak. Wkrótce powinni cię znaleźć. Wstrzymaj się z kolejnymi pytaniami. Musisz przypieczętować swoje wstąpienie do armii.
    – Jak?
    Roześmiał się.
    – Musisz zabić.
    – Kogo?
    – To twoja decyzja. Króla? Ojca? Brata, sąsiada, sługę? Kogo chcesz.
    Odwróciłem się od niego. Kogo chciałem zabić? Kogoś, kto mnie zdenerwował. Kogoś, kto byłby tego godny. Ojciec? Nie, on się nie…
    Rosalie.
    Gdy jej obraz pojawił się w mojej głowie, poczułem zmianę. W stopach odezwało się lekkie mrowienie, jakby nie mogły doczekać się biegu.
    Obróciłem się na pięcie, żeby spytać, co się dzieje.
    Ścieżka wypływająca spod moich nóg była tak czarna, że wyraźnie było ją widać na ciemnej ziemi. Drganie mojego ciała przyśpieszyło nagle.
    Postawiłem stopę zupełnie odruchowo, a dalej nogi poniosły mnie same. Nawet nie musiałem myśleć o biegu, to było instynktowne. Coś jak oddychanie. Przebywałem kolejne mile, a moje mięśnie nawet nie myślały o proteście. Słyszałem doskonale, jak Szary mnie goni, ale się tym nie przejmowałem.
    Skupiłem się na sposobie, w jaki miałem zabić Rosalie.
    Zatrzymałem się gwałtownie tuż przed ścianą domu. Szary z trudem za mną wyhamował.
    Z domu dochodziły odgłosy kłótni. Rozpoznałem głos Rosalie i naszych ojców. Kłócili się o to, czyją winą jest moje zaginięcie, wywnioskowałem też, że szuka mnie już setka ludzi. Słyszałem też szlochy.
    – Diego wybiegł stąd bardzo zły. – Załkała. – To moja wina.
    Przestałem słuchać.
    – Dlaczego ty atakowałeś sam, a ja muszę z tobą?
    – Nie zbliżę się do twojej ofiary i będę się trzymał z dala, kiedy będziesz pracował. Ja mam po tobie posprzątać.
    – Posprzątać? – zdziwiłem się.
    – Pokażę ci, na czym to polega, ale na razie się nie przejmuj.
    – Dlaczego się mnie obawiałeś?
    Skrzywił się.
    – Jesteś ode mnie młodszy, gwałtowniejszy, silniejszy i bardziej niebezpieczny.
    – Im młodsi jesteśmy, tym silniejsi?
    – Nie. Okrutna Śmierć z reguły jest najsilniejsza i najgroźniejsza, a ty w dodatku byłeś nieświadomy. To straszna mieszanka.
    Czekałem ze zniecierpliwieniem. Pół godziny później mój ojciec wyszedł z domu, a jego mieszkańcy rozeszli się do własnych komnat.
    Wolna Śmierć zatrzymała mnie, kładąc mi rękę na ramieniu. Spojrzałem na niego rozeźlony, ale wytrzymał.
    – Pamiętaj, że jesteś Okrutną Śmiercią, zabijasz długo i boleśnie. I zadbaj o to, żeby nie było świadków.
    Wycofał się w ciemność.
    Ugiąłem lekko kolana i wyskoczyłem prosto w górę. Zacisnąłem dłonie na parapecie i z łatwością się podciągnąłem. Wszedłem przez uchylone okno, jeszcze zanim moja ofiara zdążyła dotrzeć do swojej komnaty, i…
    Spanikowałem. Trudno w to uwierzyć, ale naprawdę spanikowałem. Nie miałem pojęcia, co właściwie mam zrobić. I jeszcze żeby nie było świadków? Przecież Rosalie miała cierpieć, więc mogła krzyczeć, a ojciec prawie na pewno miał jej przyjść z pomocą.
    W panice rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki, bo perspektywa powrotu do Szarego była mało kusząca. Jęknąłem. Miałem jedno wyjście, więc stanąłem przyciśnięty do boku szafy, modląc się, by mnie nie spostrzegła. Ja sam ledwo widziałem drzwi.
    Dopiero kiedy weszła do środka i blask płomyka rozświetlił komnatę, moją uwagę przyciągnął błysk. Naprzeciw mnie stała toaletka z kosmetykami i… i lustrem. Lustrem, w którym było widać szafę, ale nie mnie.
    Kiedy Rosalie usiadła, nie mogła zobaczyć mojego odbicia, ponieważ ono nie istniało.
    Z ulgą przyjmując dodatkowy czas, oparłem głowę o ścianę. Co robić? – tłukło mi się w głowie.
    Stałem dłuższy czas, obserwując zamyśloną dziewczynę. Nie przejmowałem się Szarą Śmiercią.
    I w końcu to do mnie dotarło…
    Żałowałem, że mam ją zabić. Nie, nie dlatego, że była młoda i POWINNA mieć przed sobą całe życie. Żałowałem, że kiedy już ją zabiję, ona nigdy nie będzie moja.
    Pragnąłem jej przez całe swoje życie, już od pierwszego zapamiętanego spotkania. Pragnąłem jej na kolacji, na której mnie odrzuciła. I pragnąłem wtedy – po śmierci, kiedy sam stałem się Śmiercią.
    I miałem sam pozbawić się możliwości zdobycia jej?
    Jednocześnie dotarło do mnie wiele rzeczy.
    Byłem nowo narodzoną Okrutną Śmiercią, powołaną, by zabijać długo i brutalnie. Skoro moim ofiarom przeznaczone było cierpieć, musiałem im dać ku temu powód. I miały długo znosić męki. I ja o wszystkim decydowałem. Nikt mi przecież nie powiedział, na czym ma polegać cierpienie. To miała być tylko moja decyzja. Mogłem zrobić z Rosalie, co tylko chciałem…
    Nie widziałem swojego odbicia i ona go nie widziała, bo nie chciałem – właśnie JA nie chciałem, by ktokolwiek mnie zobaczył. To, czy ktoś będzie w stanie zlokalizować mnie za pomocą innych zmysłów, też kontrolowałem.
    Tę zdolność, jak i wiele innych zawdzięczałem nieodłącznym Atrybutom Śmierci: wygodne Buty pozwalające mi na nieludzkie osiągnięcia fizyczne; cudowna Peleryna, dającą mi władzę nad ludzkimi zmysłami, pozwalająca rzucić tak zwaną Barierę Nieprzenikalności; i Czapka… Czapka dająca mi każde z narzędzi tortur, jakiego mogłem zapragnąć.
    Pewnym krokiem przeszedłem przez pokój i stanąłem tuż za nią.
    Musnąłem palcem jej policzek. Zamarła, nasłuchując. Kiedy jej dotknąłem, poczułem, że rozciąga się czar Peleryny. Nikt nie mógł jej pomóc. Nikt nie mógł mi przeszkodzić.
© 2004-2023 by My Book