[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Przesiedleńcy. Tom 2: Obcy swojak, czyli smak tarniny
Przesiedleńcy. Tom 2: Obcy swojak, czyli smak tarniny
Henryk Karol Skiba
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 376 pages
Book cover: soft
Publication date:  May 2018
Category: Novels
ISBN:
978-83-7564-543-9
45.00 zł
ISBN:
978-83-7564-544-6
18.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
    Zawiedziony i rozgoryczony wychodzi. „Zwykła spychologia”, stwierdza. Łeb pęka, potrzebuje powietrza. Boli odpowiedzialność za swoich. Co im powie, kiedy trzeba będzie wracać? Na jutro ma jeszcze dwa miejsca, które według obiegówki musi zaliczyć. Dzisiaj zrobiło się już późno. Po mało wybredną kolację znowu trzeba było czterdzieści minut stać w kolejce. Spotyka państwa Magurów. Nie wierzą temu, co im mówi. To przecież niemożliwe. Osobiście znają jakiegoś dyrektora gwarectwa oraz naczelnego inżyniera z jakiegoś śląskiego przedsiębiorstwa i obaj są już uznanymi Aussiedlerami. Im awans w Polsce nie przeszkodził.
    Kupując w lokalnym sklepie owoce, spotykają Dietera Wolf-ganga Kellera. Ten również otrzymał decyzję o zawieszeniu postępowania, chociaż Gerard osobiście widział u niego bezsporne świadectwa potwierdzające pochodzenie. Ale u Kellera można to zrozumieć. Wszak służył w polskim wojsku. Okazało się, że jest jeszcze kilka innych osób z takimi decyzjami. Niektóre widział i musiał przyznać, że zarzuty były dość przekonujące: brak wiarygodnych dokumentów, ojciec przeszedł z Wehr-machtu do Armii Andersa oraz sprzeczne dane osobowe. Ale argumenty „na nie” w jego decyzji? Widać, że zaostrzono kurs i „tną”, gdzie się tylko da. Może należało przed obliczem doktora Krügera stawić się w przetartych jeansach i rozchełstanej koszuli? „Szkoda, że to mnie musiało trafić, a ja jeszcze temu durniowi dałem cepeliowską laleczkę”, rozpamiętuje zgorzkniały.
    W wynajętym pokoju jest diabelnie zimno. Jakieś małżeństwo w sąsiednim pomieszczeniu głośno dyskutuje ze swoim dość dobrze oblatanym gościem, który przygotowuje ich do czekającej w obozie procedury. Podśmiewując się, uspokaja ich. Obywatelstwo i finansowe wsparcie łatwo się tutaj dostaje – twierdzi z niezrozumiałą pewnością siebie „doradca”. Z ich rozmowy jasno wynika, że tym ludziom wcale nie chodzi o status przesiedleńca, ale o potwierdzenie przynależności narodowej, bo to umożliwi im pobyt w Niemczech i podjęcie pracy na polskim paszporcie. W międzyczasie pojawia się Gerarda współmieszkaniec, który przez obóz przeprowadza żonę. Sam niemieckie papiery już ma. Aktualnie chodzi na kurs niemieckiego. Wkrótce podejmie pracę, a w mieście Korbach ma już obiecane trzypokojowe mieszkanie za sześćset marek.
    Sąsiedzi w nieskończoność okupują łazienkę. Zrobiło się późno. Spać trudno. O czwartej budzi się i liczy na to, że następne relanium sprowadzi pokrzepiający sen. Na niewiele to się zdało. Kłębowisko myśli, jak czarne obślizgłe węże kąsające psyche, nie daje spać.
    Po śniadaniu dalej chodzi według karty obiegowej. Tym razem udaje się do przedstawicielstwa Ar-beitsamtu. Sympatyczna pani po przeczytaniu Gerardowej decyzji i wysłuchaniu jego komentarza nie ukrywa zdziwienia.
     Przecież, tu są sprzeczne stwierdzenia – komentuje, czytając ten Bescheid. – Nie można pisać: „dostatecznie udowodniono narodowość wnioskodawcy” i równocześnie twierdzić, że: „prze-dłożone przez kandydata załączniki nie wystarczają, by uwiarygodnić przynależność państwową i narodową”.
     Rzeczywiście, dziękuję pani. W tym zdenerwowaniu sam tego nawet nie zauważyłem. I co mam z tym zrobić?
     Niestety, w tym panu nie pomogę. To nie są moje kompetencje. Radzę zwrócić się kierownika obozu przesiedleńczego. A ja mogę panu tylko wydać skierowanie do urzędu pracy, odpowiedniego dla pana miejsca zamieszkania.
    Gerard znowu podał adres Günterów. Zabrał skierowanie i poszedł szukać kierownika. Ten jednak zamiast przyjść o wpół do dziewiątej, spóźnia się. Sekretarka informuje, że przed dziesiątą szef nie będzie przyjmował. Wałęsając się po obozie, spotyka zadowolonego z siebie Bobkowskiego:
    – Załatwiam wszystko jak po sznurku – mówi.
    A ci, co to nigdy nie chcieli być Niemcami, a przyjechali „na dziadka”, „na wujka” i podobnie, do tej pory nie mieli żadnych problemów. Wkrótce będą obywatelami Niemiec, dostaną dokumenty i zapomogi.
    Kiedy tak czekał w korytarzu przed drzwiami najwyższego bossa, zaczepiła go przechodząca pani Stanek. Poznała go. Wyróżniał się przecież ubiorem i pewnie tą niezwykłą decyzją.
     Po co pan tu siedzi. Kierownik i tak nikogo dzisiaj nie przyjmie. Przecież już wczoraj panu powiedziałam, jak sprawa wygląda i co należy zrobić.
     Jednak chyba mnie szef przyjmie. Mam zaklepany termin. Pani zresztą wczoraj również nie zauważyła sprzeczności w uzasadnieniu decyzji i wielu błędów rzeczowych. Nie sądzę, bym musiał tę decyzję korygować sądownie.
     Nie, oczywiście, że nie. Załatwi pan to w Neu Isenburgu, jak dobrze pamiętam. Szkoda pana czasu, wiem że dzisiaj kierownik będzie długo zajęty.
    Otwierają się jakieś drzwi. Wychyla się urzędnik i patrząc taksująco na czekających, pyta:
     Jest tam ktoś, kto mógłby być pomocny w tłumaczeniu.
    Zdeterminowany Gerard zgłasza się:
     Jestem gotów pomóc, za pomoc.
     Proszę wejść – mówi tamten przyjaźnie i wyciągając rękę, przedstawia się: – Herbert Vogt.
    Siedząca przed jego biurkiem pani z Wrocławia, urodzona gdzieś koło Świdnicy, dysponuje tylko kopiami, których tutaj nikt nie respektuje. Ona nawet nie wie, gdzie w 1939 mieszkali rodzice, chociaż jest pewna, że ojciec w Wehrmachcie nie był. Podobno wszystkie oryginalne dokumenty ma siostra, mieszkająca już w Niemczech. Ten gość naprawdę chciał pomóc tej kobiecie. Nawet zadzwonił do tej siostry. Ta jednak również nie wiedziała, gdzie rodzice mieszkali przed wojną. Gerard musiał jej w końcu, w imieniu pana Vogta, przekazać informację, że tymczasem nie można uznać jej argumentów. Jeżeli przedłoży we właściwym lokalnym urzędzie oryginalne dokumenty i potrafi podać adres rodziców w trzydziestym dziewiątym, to tam pewnie pozytywnie załatwi sprawę. Nie dotarło chyba do niej, co ta decyzja tak naprawdę oznacza.
    Gdy pani wyszła z pokoju, Gerard pokazał Vogtowi swój dokument.
     No tak, uzasadnienie faktycznie jest sprzeczne, ale prawdą również jest, że gdyby pan, jako Niemiec, był w Polsce szykanowany, to nie awansowałby pan. A więc faktycznie nie ma powodu do starania się o status przesiedleńca. W sprawie poprawienia oczywistych błędów proszę jednak udać się do kierownika.
     Ale on dzisiaj nie przyjmuje.
    Herbert Vogt chwycił za telefon i zadzwonił do sekretariatu szefa.
     Przykro mi, dzisiaj z pewnością pan tego nie załatwi. Proszę jutro spróbować. A teraz przepraszam pana, ale przed drzwiami czeka wiele osób.
    W pokoju 311 Gerard oddaje obiegówkę. Na bilet kolejowy dostałby pieniądze. Na paliwo nie. Już w domu czyta list od Julii i Artka. Teraz nerwy puściły. Ryczy jak bóbr – dobrze, że jest sam.
    Uspokaja się i postanawia. „Jutro zacznę walkę na nowo. Już tu – na miejscu”.
© 2004-2023 by My Book