[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Konsolacje
Konsolacje
Jacek Waniewski
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 147 pages
Book cover: soft
Publication date:  January 2014
Category: Aphorisms
ISBN:
978-83-7564-436-4
25.00 zł
ISBN:
978-83-7564-438-8
12.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
Koniec świata

    Postanowiłem urządzić koniec świata. Taki prawdziwy, żadnych podróbek, żadnych fałszywych przepowiedni. Od czasu do czasu taki koniec świata jest potrzebny.
    Nawet szybko dali się przekonać. Błyskawicznie odnaleźli właściwą kometę, obliczenia nie zostawiały cienia wątpliwości: rąbnie. Tylko jakieś poetyckie dusze mogły jeszcze żywić nadzieję… Dałem im trochę czasu, niech się przygotują. Zaczęli zdecydowanie. Najpierw zabili wszystkich swoich nieprzyjaciół. Potem zabili tych swoich przyjaciół, których nie lubili. Z kolei wzięli się za kobiety, którym wydawało się, że mogą mieć coś do powiedzenia. I w końcu mogli przystąpić do właściwego dzieła. Nazwali to przeniesieniem się na inną kulkę. Potrzebne technologie już mieli, nawet cel był wcześniej przebadany i przedyskutowany. Więc zabrali się do pracy jak jeden mąż. Olbrzymie kosmiczne krążowniki powstawały jeden za drugim. W końcu te miliardy ludzi trzeba było jakoś przewieźć. Ale że mieli jeden cel i jedną mowę, więc praca szła im szparko. W czasie selekcji odpadła jedna trzecia populacji. Mnie zakwalifikowali do lotu, ale przydział dostałem na ostatni statek, który miał odlecieć tuż przed uderzeniem komety. No cóż, pomyślałem ze smutkiem, kapitan powinien zejść ostatni z pokładu.
    Huk odlatujących olbrzymów był ogłuszający. I tak przez całe dwa lata. Wszystkie nadające się do tego miejsca na Ziemi były pokryte silosami startowymi. Teraz już zrobiło się ciszej. Łeb olbrzymiej komety zajmował jedną piątą nieba. Kolejka do mojego statku powoli się zmniejszała. Czekałem spokojnie, wszystko było wyliczone dokładnie. Zdążymy… Zamyśliłem się… Kiedy się ocknąłem, leżałem na ziemi, która falowała, ludzie uciekali w popłochu. Patrzyłem prosto na statek, który powoli zapadał się w głąb silosu, miażdżąc rakietę, która miała go wynieść na bezpieczną trajektorię. Luki, zaprogramowane na każdą okoliczność, zamykały się szybko. Wstałem, próbując utrzymać równowagę i zorientować się w sytuacji. A jednak musiał być błąd w obliczeniach. Przewidywano, że trzęsienia ziemi zaczną się w piętnaście sekund po starcie ostatniej rakiety. Tak mały margines bezpieczeństwa pozostawiono, starając się wywieźć jak najwięcej ludzi. Błąd musiał się pojawić na skutek małej zmiany gdzieś w procesorze lub pamięci komputera, spowodowanej kwantem promieniowania kosmicznego. Wyłapują oczywiście takie zmiany i korygują obliczenia, ale jak wiadomo, nie można ustrzec się od wszystkich błędów. Kosmos czasem zaskakuje, nawet mnie.
    Popatrzyłem na kometę, za kilkanaście minut wejdzie w atmosferę. Nie miałem wyboru. Wyciągnąłem w jej stronę prawą rękę z otwartą dłonią i rozczapierzonymi palcami. Jakby drgnęła, wstrząsnęła się i powoli zmieniła tor lotu. Przeleci tuż za mknącą po swojej orbicie Ziemią i już nigdy jej nie zobaczymy. Długo trzymałem wyciągniętą rękę; nie chciałem żadnych problemów z opadem ogona komety na Ziemię. Wystarczą pękające w drobny mak płyty kontynentalne, rozszalałe oceany, popiół wulkaniczny blokujący światło słoneczne przez wiele lat. Taki kop grawitacyjny nie może przejść bez śladu, ale kometa, tak jak przyleciała, musi odlecieć w siną dal. Załogi ostatnich statków zarejestrowały całe zdarzenie na wszelkich możliwych pasmach energetycznych, bo to była część planu ewakuacji, po której obiecywano sobie mnóstwo ciekawych obserwacji i wspaniałą zabawę przy oglądaniu potężnego bum. No cóż, zamiast tego zarejestrowano zmianę kursu komety i fizycy będą do końca świata łamać sobie głowy nad jej wytłumaczeniem.
    Musiałem teraz zająć się tymi, którzy przeżyją. Nie martwiłem się o pasażerów statku, a już na pewno nie tych, którzy zdążyli wejść do kabin hibernacyjnych. To były wspaniałe konstrukcje, przetrwają niejedną katastrofę, i zawsze będzie można sięgnąć do tej długoterminowej rezerwy. Z nas, którzy zostaliśmy na powierzchni, przeżyje tylko garstka; dobrze, jeżeli znajdzie się tam choć jedna kobieta. W teorii ewolucji nazywają taką sytuację populacyjnym bottle neck. O, pardon, nawet mnie chwyta ten angielski żargon, ale sami przyznajcie, że bottle neck brzmi lepiej niż szyjka butelki. Ale właściwie dlaczego by nie mówić „populacyjne wąskie gardło”?
© 2004-2023 by My Book