[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Trzy Rozalie i Ewa
Trzy Rozalie i Ewa
Bogumiła Rostkowska
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 212 pages
Book cover: soft
Publication date:  December 2004
Category: Novels
ISBN:
83-89770-05-9
25.00 zł
ISBN:
978-83-7564-343-5
15.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
   Było wtorkowe upalne popołudnie końca lipca 1881 roku. Drogą wiodącą do wsi jechał niezwykły pojazd. Koń zaprzęgnięty do bryczki parskał niecierpliwie, tak jak gdyby samemu mu się nie podobało to, co wiezie, i raz po raz odwracał łeb do tyłu. Wtedy kobieta powożąca bryczką wołała na niego: wio, do przodu gniady!
    Z tyłu do bryczki był dopięty czterokołowy wózek. Na wózku, osłonięta dużą płachtą i umocowana sznurami, wieziona była jasna, dębowa trumna. Gdy kobieta skręciła na końcu wsi w prawo, można się było domyślić, że to Szymkowa wraca z targu. Ale co to wiezie ze sobą do domu? Kilka kobiet aż przystanęło z zaciekawienia, przerwawszy robotę w polu. Wygląda na to, że trumnę. Jedna z nich opuściła fartuch, wytarła w niego ręce i powiedziała:
    – Idę zobaczyć, co to takiego wiezie, przecież to Karolina Szymkowa. To mi wygląda na trumnę, ale to nie może być. U nich są wszyscy zdrowi. Nie minął miesiąc, jak jej córka Rozalia urodziła syna. Wczoraj widziałam ją z dzieckiem przed ich domem. Jest zdrowa i rumiana jak nigdy przedtem. Chociaż dziwię się, że wychodzi z domu przed chrztem. Nawet i wtedy, gdy ma chustkę na głowie. Żeby Szymkowa się na takie coś godziła? Zresztą, po co by sami wieźli trumnę? Od tego są zakłady i stolarze.
    Druga z kobiet powiedziała:
    – Nie mówi się o chorobie w domu umierającego.
    – Co? – zdziwiła się pierwsza sąsiadka i dodała: -– Idę jednak zobaczyć.
    Po chwili witała się już z Karoliną:
    – Dobry, co to Szymkowo, trumna żeście kupili? Stało się co złego u was? Nie dziwcie się, że tak pytam, ale mieszkacie na samiutkim końcu wsi, to i mało co o was się wie.
    – Ano, trumna – odpowiedziała jej schodząca z bryczki Karolina. A wy co, na polu w taki war? Nie boicie się to choroby? – ni to spytała, ni to stwierdziła Karolina.
    – Tak dbać, jak wy Szymkowa dbacie o siebie, to rzadko kto. Nie każdego też stać na takie cienkie jedwabie i kapelusze na beztydzień, jak was – odcięła się zaraz sąsiadka i zazdrośnie spojrzała na cienką, jedwabną chustkę z długimi frędzlami, którą Karolina miała narzuconą na słomkowy kapelusz z dużym rondem.
    – Dbać o zdrowie może i dbam, ale ja tam więcej myślę o śmierci i zbawieniu niż wy w kupie wszystkie razem, z Panem Bogiem – powiedziała jej Karolina i zawołała w głąb otwartej sieni domu: – Jest tam może kto? Pomożecie mi w końcu wyprząc konia? Nie słyszycie to, że wróciłam?
    Kobieta widząc, że sąsiadka nie jest skora do rozmowy, odeszła, domyślając się różnych rzeczy. Zaś do domu już po chwili wnoszono trumnę i na życzenie Karoliny ustawiono w paradnym pokoju.
    Córki widząc to spojrzały na siebie przestraszone, ale nic nie śmiały matce powiedzieć. Dopiero gdy ojciec wrócił z pola na obiad i zajrzał do pokoju, po uprzednim wysłuchaniu nerwowych szeptów i gestów swoich córek, nie wytrzymał i wrzasnął:
    – Czyś ty kobieto zgłupiała? A na co ci trumna? Będziesz może umierała w kwiecie wieku? – Znał żonę i wybaczał jej wszystkie ekstrawagancje, ale tego było już za dużo. – Na co ci trumna! – powtórzył oburzony.
    – Jak to na co? Na co są potrzebne trumny? Nie wiecie? Co się tak dziwicie? Była po bardzo dobrej cenie. Jest z dobrego, mocnego dębowego drewna. W środku jest miękka, obita jasnoróżowym atłasem. W różowym jest mi twarzowo. Jeśli nie będę z zakupu zadowolona, to do trzech miesięcy mogę trumnę zwrócić, a otrzymam pieniądze z powrotem. Oczywiście jeśli nic w środku nie zostanie zniszczone – tłumaczyła Karolina. Mam już przecież pięćdziesiąt lat, mam też pierwsze wnuki, często słabuję, więc muszę sobie wybrać wygodne łoże na ostatnią drogę. Nie chcę być pochowana w byle czym. Musi mi być wygodnie i muszę dobrze wyglądać po śmierci. Nic w tym dziwnego, tak uważam. Gdyby każdy pamiętał o ostatniej swojej drodze, byłoby mniej rodzinnych waśni i kłopotów.
    – Mama chce się nas pozbyć – płakała Rozalia, przytulając do siebie dwoje maleńkich dzieci. – Ja wiem, że dom nie jest duży, ale myśleliśmy z Karolem, że jeszcze trochę pieniędzy zaoszczędzimy i później wybudujemy się na naszej ziemi leżącej po drugiej stronie głównej drogi przebiegającej przez wieś. Ojciec obiecali nam dać w darowiźnie ten kawałek pola pod dom i ogród. Mama pewno myślą, że chcemy ich wyprawić na drugi świat albo co? Boże Święty! Dlaczego tak źle o nas myślicie! Wiedzą przecież mama, że teraz na „Helennengrube” znowu są strajki. Obcięli im za strajkowanie zarobki, a i tak muszą pracować po dwanaście godzin. Mój wraca przecież, gdy jest już ciemno. Nie ma kiedy nawet pogawędzić z dziećmi, a co dopiero pójść uzgodnić sobie majstra budowlanego.
    – Nie dość, że matka wyczynia takie brewerie, to ty jeszcze zaczynasz! – wykrzyknął Jan do starszej córki, całkiem już wytrącony z równowagi. – Skoro ci powiedziałem, że dostaniesz pole pod dom, to słowa dotrzymam. Matka też przecież nie jest wam przeciwna. Miejsca jest dość i pola też jest dużo. Wystarczy nam wszystkim. Nikt was też nie wyrzuca. Matka tak na pewno nie myśli. Co wy kobiety wszystkie wyprawiacie. Ty matki nie znasz? Wiesz, że jest bardzo dobra, ale ma tę wadę, że jest próżna. Karol nie musi chodzić na kopalnię. Wyżywimy się wszyscy z gospodarstwa, przecież jest jeszcze i pasieka. Brakuje rąk do roboty. Kto to słyszał, aby chodzić prawie codziennie do pracy aż pod Piekary. Zresztą róbcie co chcecie. Mnie tam to jest obojętne, i tak muszę brać do pomocy chłopaka ze wsi.
    – A co, chcielibyście z Karola parobka zrobić? – zdenerwowała się jeszcze bardziej Rozalia.
    – Ach, to o to ci chodzi? Przestań córko, bo mnie aż ręka świerzbi. Wiesz, że złość piękności szkodzi. Popatrz na matkę. Po śmierci jeszcze chce wyglądać na młódkę i nawet do trumny musi się przymierzać – Jan próbował jakoś rozładować sytuację. – Mam was kobiety naprawdę dosyć. Same nie wiecie, czego byście chciały. Chcecie tymi waszymi głupotami wystraszyć dzieci? Ach, ty psotnico, co ci to przyszło do głowy, tu pora na obiad, a ty z trumną do domu? – zwrócił się do żony. Machnął jednak tylko ręką, jakby chciał strzepnąć te ostatnie słowa i uznać za niewypowiedziane, i usiadł przy stole.
    Po jakimś czasie wreszcie usiedli wszyscy do obiadu.
    Gdy skończyli jeść i humory się już wszystkim poprawiły, Jan zapytał żonę:
    – Powiedz ty mi Karolinko, skąd ty wiesz, że ta trumna jest wygodna i miękka w środku? Nie powiesz mi chyba, żeś na targu weszła do środka, aby zaspokoić swoją ciekawość, co?
    – Dlaczego wy mnie się wszystko wypytujecie? Dlaczego to nikt się nie dziwi, że położnica zamiast leżeć w łóżku, po miesiącu od urodzenia dziecka wychodzi z domu z nienakrytą głową? Tak, próbowałam, czy jest wygodna w środku, i co z tego. Sprzedawca zachęcał mnie do tego. Powiedziałam, żeby sam najpierw wszedł do środka. Zrobił to i powiedział, że jest bardzo wygodnie. Więc też się ułożyłam na chwilkę w trumnie. Co wy widzicie w tym złego? Jestem wygodna. Jak płacę, to mam prawo wiedzieć, za co – powiedziała obrażonym tonem Karolina.
    – No dobrze już Karolko – uspakajał ją mąż – ale czy ty musisz swoją osobą zawsze wzbudzać takie zainteresowanie innych? Obiecaj mi, że już nigdy więcej podobnych zakupów nie będziesz robiła sama. Najlepiej zrobimy, jak w przyszłym tygodniu odwieziemy z powrotem trumnę temu sprzedawcy.
    – Zastanowię się jeszcze – odpowiedziała mu Karolina.
    Rozalia jednak od tego czasu zawzięła się, uważając tę sprzeczkę w domu za dobry moment, aby zacząć budować własne gospodarstwo. Jej młodsza siostra też już myślała o zamążpójściu, pora więc, aby zrobić jej miejsce w domu. Gdy więc Karol wrócił z pracy, opowiedziała mu, co się działo w domu oraz o tym, że zdecydowała się na budowę i trzeba pójść do geodety, aby wytyczył działkę. Musiałby też wziąć butelkę gorzałki i pójść porozmawiać z ojcem o tym, że czas najwyższy sfinalizować u notariusza przepisanie pola z działką siedliskową dla nich. Karol poprosił jednak, aby odłożyć tak ważną rozmowę na sobotni wieczór, kiedy jest więcej czasu. Tak też się stało.
    W sobotni wieczór zasiedli z ojcem do rozmowy. Zięć postawił butelkę wódki, zaś córka przygotowała zakąski. Zawołali też matkę, aby się nie obraziła.
    Wkrótce później zabrali się do budowy. Jesienią wytyczyli działkę i zaczęli kupować materiały budowlane. Ojciec obiecał nadzorować tę budowę, wiedząc o tym, że zięć ma mało czasu, aby sam się tym zajmować.
    Natomiast matka jakby się tym wszystkim nie interesowała. Od czasu historii z trumną stała się bardziej zamknięta w sobie i znikała co kilka dni na parę godzin z domu, nic nikomu nie mówiąc. Pewnego więc dnia postanowiły z siostrą, że pójdą za nią i zobaczą, gdzie i do kogo chodzi. Ojcu nic nie wspominały, aby go nie denerwować. Jakie było ich zdziwienie, gdy zauważyły matkę skradającą się na własny strych. Odczekały chwilę i weszły po cichu za nią na schody. Gdy za chwilę wychyliły głowy zza poręczy schodów, omal nie zaczęły krzyczeć ze strachu, tak niesamowity widok zobaczyły.
    Półmrok strychu rozjaśniał blask świec stojących za trumną. Stwarzało to nastrój niesamowitości. Świece odbijały się upiornie od starego lustra stojącego nieco z boku, co dodatkowo pogłębiało to niesamowite wrażenie. Wtem z trumny podniosła się jakaś postać. Siostry złapały się mocno za ręce, aby nie krzyczeć głośno, i pobladły, pomimo że mogły się spodziewać, iż w trumnie ujrzą matkę. Trzęsły się jednak ze strachu. Nie chciały też, aby matka je zauważyła i pomyślała, że ją szpiegują. Stały więc chwilę wystraszone, ale ciekawe, co będzie się działo dalej. Jednak mały Teoś, najstarszy z synów Rozalii, który wdrapał się za nimi na strych, wyjrzał zza matczynej spódnicy i zawołał: – O, babcia w trumnie!
    Rozalia zatkała ręką usta malcowi, ale było już oczywiście na to za późno. Matka je zobaczyła. Przerażone zaczęły przepraszać, że ją podglądają.
    – Zauważyłyśmy was matko przypadkowo – tłumaczyły się – gdyż szłyśmy szukać dla mojego synka konika na patyku, który tu na strychu powinien być.
    Matka, patrząc na nie niezbyt przychylnie, powiedziała:
    – Kupiłam nowy koronkowy szal i chciałam zobaczyć, jak w nim wyglądam i czy ten szal odłożyć sobie na dno szafy do dnia śmierci, czy może sprawić sobie inny. Rozumiecie? Przecież nie straszę. Nie musicie się bać o mój rozum. Mnie należy się posłuch od córek. Nic nie gadać przed ojcem – i zaczęła się zbierać z trumny.
    Uspokojone tym, że matka nie obraziła się na nie, pobiegły z powrotem do mieszkania.
© 2004-2023 by My Book