[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Kochankowie nad przepaścią
Kochankowie nad przepaścią
Monika Warneńska
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 252 pages
Book cover: soft
Publication date:  December 2007
Category: Novels
ISBN:
978-83-7564-003-8
30.00 zł
ISBN:
978-83-7564-103-5
19.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
    (...) obudził się dopiero na ponowny sygnał telefonu. Okna pociemniały późnym letnim zmierzchem. Dzwoniła Agata.
    – Nareszcie! – powiedziała tak samo, jak Irena. – Już myślałam, że cię nie ma.
    – Ależ jestem, jestem! – nie mógł powstrzymać ziewnięcia.
    – Przepraszam cię, kochanie, po prostu zdrzemnąłem się trochę. Po całym dniu uganiania miałem wszystkiego dość.
    – I ja cię obudziłam, biedaku! Byłbyś jeszcze spał!
    – Bardzo dobrze, żeś mnie obudziła. Po pierwsze, muszę jeszcze popracować, bo na załatwianie ostatnich spraw został mi tylko poniedziałek. A po drugie, po trzecie, po setne – to ty dzwonisz.
    – Andrzej, mój kochany! Wszystko załatwiłeś?
    – W zasadzie tak.
    – I kiedy ostatecznie jedziesz?
    – Tak jak planowałem – we wtorek rano.
    – W poniedziałek zadzwonię – tylko po to, żeby ci jeszcze raz powiedzieć „do widzenia”. Chcesz?
    – Co za pytanie! Oczywiście, że chcę.
    – Kiedy się pakujesz?
    – Dopiero pojutrze, w niedzielę. Dziś i jutro muszę siedzieć plackiem nad tym cholernym projektem.
    – No, to nie będę ci już przeszkadzać. Pozdrowienia od rodziców.
    – Dziękuję, i wzajemnie.
    – Napisałam kartkę do twojej babci. Aha, jeszcze jedno: ten adres w Londynie, który mi dałeś, jest aktualny?
    – Tak. Ale napisz raczej kartkę, bo listy bardzo długo idą. Ja się odezwę, kiedy tam przyjadę. Będę przecież niedługo.
    – Andrzej… Tęsknię, kocham, całuję. Czekam na ciebie, pamiętaj!
    – Ja też. Szkoda, że cię tu nie ma.
    W słuchawce rozległ się cichy śmiech.
    – Wtedy pewnie byś nie skończył tego twojego projektu…
    – Też prawda – przyznał Andrzej. – No, nic. Potem to sobie odbijemy. Aga! Słyszysz mnie? Halo!
    – Słyszę!
    – Jak ci się podoba słowo: żona? Albo: pani Andrzejowa Radzimirska?
    – Strasznie mi się podoba i jedno, i drugie! Całuję cię jeszcze raz!
    
    Ciekawe, czy Agata zmieni nazwisko? – zastanawiał się Paweł Kordaszewski, przeglądając gazety. Słyszał strzępy rozmowy telefonicznej, jaką córka prowadziła z narzeczonym. – Tak byłoby najlepiej. Wtedy na pewno nikt już nigdy… Co mi też do głowy przychodzi! – obruszył się sam na siebie. – Przez te wszystkie lata nic… Można byłoby na wszelki wypadek wysondować, kim są ci Radzimirscy? Ale co mi do tego, u licha!
    On lekarz, ona lekarka – to wystarczy.
    Wstał, aby zajrzeć do pokoju córki, Agata siedziała w fotelu nad książką.
    – Z kim tak flirtowałaś, córeczko? Z Andrzejem?
    – No, a z kim? Oczywiście z nim! – uśmiechnęła się dziewczyna. – Przedostatnia rozmowa, bo on już siedzi na walizkach.
    – Jedzie do tego Londynu?
    – Tak. We wtorek rano.
    – A gdzie się podziała nasza mama?
    – Poszła do którejś kumy na imieniny. Kolację zrobiła. Głodny jesteś?
    – Zaraz będzie dziennik, to zjemy razem. Masz coś do czytania, Aguś? Przy tym upale źle sypiam. Przydałoby się jakieś czytadło do poduszki.
    – Tam są – Agata wskazała półkę na lewo od biurka. – Przejrzyj sobie, może coś znajdziesz.
    Paweł podszedł bliżej – i zanim sięgnął po którąś ze wskazanych książek, spojrzał odruchowo na biurko. Pod szkłem leżała fotografia, której na pewno przedtem tu nie było.
    Popatrzył na nią uważnie. Musiał kiedyś widzieć z bliska tego mężczyznę, który jednak nie był wówczas w mundurze widocznym na fotografii. Czyżby…
    – Kto to jest, Aga? – ledwie wydobył głos z gardła ściśniętego nagłym skurczem.
    – Dziadek Andrzeja – odparła spokojnie Agata, nie podnosząc oczu znad książki. – Prawda, jaki Andrzej do niego podobny?
    – Ale jak… jak on się nazywa? (Psiakrew, trzeba wziąć się w garść, za wszelką cenę! To przecież nie jest, nie może być…)
    – Nazywał się Kamil Kotwicz – odparła Agata, zdziwiona tonem ojca. – Był niewinnie skazany, zginął w procesie oficerów. Znałeś go może, tatusiu?
    Paweł chciał odpowiedzieć. Wydał jednak z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk.
    – Co ci jest, tatku?
    – Nic – najwyższym wysiłkiem woli odkaszlnął i zdołał zmusić głos do prawie normalnego brzmienia. – Nic – powtórzył.
    – Nie, nie znałem go. Tylko… zdawało mi się że… że to jeden z moich przyjaciół, który… którego Niemcy zabili pod koniec wojny. Wiesz, bywa czasem takie podobieństwo.
    – Andrzej jest jak portret dziadka – rzekła Agata. (To dlatego… dlatego wydało mi się, że już go gdzieś kiedyś widziałem – stwierdził w duchu Paweł. Ale teraz – spokój, za wszelką cenę spokój!).
© 2004-2023 by My Book