Jak właściwie żyje się więźniom w Stammheim? W filmie Heinricha  Breloera  Todesspiel (Gra na śmierć i życie) odtwórca roli  Helmuta Schmidta zwraca się z tym pytaniem do odtwórcy roli Horsta  Herolda. Inaczej mówiąc: kanclerz Niemiec do szefa Federalnego  Urzędu Kryminalnego. Rozmowa jest autentyczna. Herold odpowiada,  że nie wie, ponieważ za warunki więzienne odpowiadają inni. Tak  było w istocie. Zadziwiające jest jednak, jak daleko sięgała  wówczas niewiedza na temat warunków bytowych terrorystów z RAF-u,  osadzonych na siódmym piętrze zakładu karnego Stammheim w Stuttgarcie.
    
    Więzienny dzień powszedni Baadera, Ensslin i spółki miał posłużyć  jako temat trzeciej części dramatyzowanego dokumentu Breloera  na dwudziestą rocznicę "Niemieckiej Jesieni" w 1977 roku. W kolońskim  studiu za pół miliona marek zbudowano wierną replikę miejsca  akcji. Reżyser mógł w tym celu skorzystać z wiedzy człowieka,  który osławione więzienie znał jak nikt inny: Horst Bubeck, emeryt,  w latach 1972–1986 zastępca kierownika, zaś w latach 1986–1991  kierownik zmiany w dziale ochrony zakładu karnego Stammheim,  tym samym odpowiedzialny za oddział, w którym w latach 1974–1977  przebywali osadzeni tu czołowi działacze pierwszego pokolenia  RAF-u. Bubeck nadal zajmuje wraz z żoną Margą mieszkanie własnościowe  w budynku w północnej części Stuttgartu – na siódmym piętrze:  ta ironia losu raz po raz wywoływała zachwyt jego kolegów, świętujących  pewnego wieczoru wraz z nim przeprowadzkę do nowego lokum.
    Trzeciej części filmu  Todesspiel Breloera nigdy nie nakręcono.  Horst Bubeck, który podczas około tysiąca dni swojej służby mniej  więcej trzy tysiące razy przebywał na siódmym piętrze więzienia  Stammheim i doskonale znał warunki bytowe osadzonych tam terrorystów,  nie mógł zrobić użytku ze swej wiedzy. Marnowało się bezcenne  doświadczenie świadka historii. Choć trzeba przyznać, że odcinek  o prawdziwym życiu w tak zwanym sektorze wzmożonej ochrony bezpieczeństwa  miałby wobec trzymających w napięciu, pełnych akcji sekwencji  o uprowadzeniu i zamordowaniu prezesa Niemieckiego Związku Pracodawców  czy brawurowym odbiciu porwanego samolotu pasażerskiego w Afryce  raczej kameralny charakter. W sposób dyskretny, aczkolwiek definitywny  doprowadziłby do ostatecznego obalenia mitu o areszcie izolacyjnym  czy wręcz o torturze odosobnienia i zdemaskował cały, coraz bardziej  wymykający się spod kontroli system przywilejów, które uwięzionym  członkom RAF-u zapewnił wymiar sprawiedliwości. Jest to – jak  twierdzi Bubeck – "czymś bezprecedensowym w całej historii niemieckiego  więziennictwa". Poszukując podobieństw, poddał całą jego historię  dokładnej analizie.
    
    Żaden terrorysta z kolejnych pokoleń RAF-u nie miał tak dogodnych  warunków odbywania kary, jak jego poprzednicy w Stammheim aż  do dnia 5 września 1977 roku. Od tego bowiem dnia, w związku  z uprowadzeniem Schleyera, zarządzono całkowity zakaz kontaktów.  Sądy właściwej instancji nakazywały w odniesieniu do każdego  następcy tamtej formacji ścisłe odosobnienie w pojedynczej celi,  bez możliwości spotykania się ze współosadzonymi towarzyszami  walki nawet podczas spaceru po więziennym dziedzińcu. "Jeśli  więźniowie twierdzą: »Jestem kompletnie odizolowany«, rozumiem,  co mają na myśli, ale Baader, Ensslin, Meinhof, Raspe – śmiechu  warte!", oświadcza Horst Bubeck. Organizacja, która powołała  do życia RAF, nawet w podziemiu nie prowadziła choćby w przybliżeniu  tak skutecznych działań agitacyjnych, jak czynili to tamci wprost  z więzienia. A było to możliwe przede wszystkim dzięki mniej rygorystycznym  warunkom odosobnienia. Mimo to rozpowszechniali kłamliwą propagandę  o całkowitej izolacji, dzięki której udało im się w dziesiątkach  rozsianych po całym kraju "komitetów obrony torturowanych" pozyskać  wielu łatwowiernych, współczujących i gotowych do niesienia pomocy  sympatyków, spośród których już niebawem miała się wyłonić kolejna  generacja bojowników.
    Siedemdziesięcioletni Horst Bubeck pragnie w końcu podzielić  się swoją wiedzą i uczynić zadość obowiązkowi świadka historii.  Wyniesione ze Stammheim doświadczenia mają się stać, fragment  po fragmencie, elementem kolosalnej RFN-owskiej układanki "grupa  Baadera i Meinhof, i ciąg dalszy...". Po to, by zadać kłam fałszywym  twierdzeniom. By uświadomić fakty nam, współczesnym. By przywrócić  wiarę w sprawiedliwość. Bubeck długo musiał czekać na tę chwilę,  by jako świadek zyskać choćby tylko połowiczne uznanie. Im więcej  lat upływało mu na czekaniu, im więcej umierało jego kolegów  i współświadków – a była to na przestrzeni ćwierćwiecza liczba  wcale niemała, w tym także ludzi młodszych od niego; tym bardziej  ciążył mu obowiązek, który sam na siebie nałożył. Przygniatała  go troska, że prawdopodobnie będzie musiał zabrać swą wiedzę  do grobu. Telewizyjny film Breloera o mały włos dałby mu szansę  podzielenia się nią z szerszą publicznością. Zresztą za pisemną  zgodą dawnego przełożonego, który zabronił mu jedynie mówić o sprawach  "istotnych dla bezpieczeństwa, o ile są one nadal aktualne",  a więc o systemie zamków i alarmów. Z filmu jednak nic nie wyszło.  Tak więc Bubeckowi pozostawała jedynie możliwość przynajmniej  częściowego uwolnienia się od posiadanej wiedzy bądź to w Akademii  Ewangelickiej w Bad-Boll, bądź to na uniwersytecie we Freiburgu  – w ramach seminarium poświęconemu kwestii "średniowiecznych  tortur" (widocznie uznano go w tej dziedzinie za specjalistę)  – bądź też w kilku mniej lub bardziej esencjonalnych wywiadach,  udzielonych na przykład dziennikowi  Frankfurter Allgemeine  Zeitung. Kreowanym przez media "zawodowym świadkiem dziejów",  jak swego czasu ironicznie nazwała go gazeta  taz, ponieważ  udzielił również odpowiedzi na kilka pytań w pewnym telewizyjnym  filmie na temat Stammheim, Bubeck z pewnością nie jest.
    W rozmowach z młodymi ludźmi często dziwi się, jak mało wiedzą  o okresie terroru lat siedemdziesiątych. O latach koszmaru, które  często zdawały się przemijać w nużąco zwolnionym tempie, pozostawiając  po sobie blizny, okaleczenia i szereg fałszywych postaw. Jest  to tym bardziej zadziwiające, że już dziś dla pokoleń urodzonych  niecałe trzydzieści lat po tych wydarzeniach obraz ówczesnej  sytuacji wyblakł aż tak bardzo: mimo tych wszystkich książek  i filmów, które dotychczas powstały, choć najwyraźniej trafiały  jedynie do wąskiego kręgu zainteresowanych.