[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Tajemnice jeziora
Tajemnice jeziora
Tadeusz Lang
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 125 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  kwiecień 2023
Kategoria: powieść
ISBN:
978-83-7564-689-4
30.00 zł
ISBN:
978-83-7564-690-0
15.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
   Był ranek, wczesny jak dla bosmana Maćka, na ośrodku wczasowym Czarlina. Nie był przyzwyczajony zaczynać pracę przed dziesiątą, zresztą nie było takiej potrzeby. Ostatni turnus – sami emeryci, od lat ci sami, chyba że któryś już się wylogował z tego świata. Zostało jeszcze parę dni do końca turnusu, uporządkowanie sprzętu i do domu. Noc minęła jak zwykle przy piwku i grillu, była deszczowa, choć ciepła, jak na tę porę roku. Czego nie można powiedzieć już o poranku: chłodny lecz słoneczny, jezioro błyszczało lustrzaną taflą niczym niezmąconą, gdzieś tylko w oddali czapla brodziła wzdłuż brzegu.
   Maciek odruchowo podniósł głowę do góry, z nadzieją, że ujrzy orła bielika. Ten odchował już młode i nie musiał się starać z polowaniem. Gdy jego wzrok opadł ku tafli jeziora, na drugim brzegu ujrzał jacht. Stał przy konarach, gdzie zazwyczaj nocowały kormorany. Teraz siedziały na rei jachtu. Uwagę zwracało dziwne cumowanie łodzi – ani rufą, ani dziobem. Wyglądał, jakby zerwał się komuś z kotwicy i prądami został zepchnięty w tę część jeziora, co zaraz Maćkowi wydawało się dziwne, bo prądy są w zupełnie innym kierunku. Ale różne rzeczy już widział, pełniąc służbę jako bosman w Czarlinie: od pijanych nastolatków pływających w nocy, po starszych panów próbujących wyrwać młode dziewczyny.
   Jego rozmyślania zostały przerwane przez zbliżających się ratowników WOPR, którzy zaczynali pracę równo o dziesiątej. Ratownik Krzysztof zażartował sobie:
   – Co, Maciek, wróciłeś wpław z tamtego brzegu, bo brakło wiatru czy czegoś innego, albo kazano opuścić ci to pomieszczenie?
   Ratownik Jacek był bardziej powściągliwy, tak jakby przeczuwał, że ta sytuacja nie zwiastuje nic dobrego. Otworzył pomieszczenie ratowników, wyjął lornetkę i skierował wzrok w stronę jachtu. Po chwili powiedział:
   – Dziwna sytuacja, drzwi do mesy otwarte, tak jakby ktoś tam był, a kormorany srają na pokład.
   Maciek przypomniał sobie wtedy, że tak koło północy – przed lub po, nie mógł tego stwierdzić, bardziej dokładny byłby w określeniu po którym był piwie – coś jakby przemknęło po jeziorze, ale wzrok wtedy miał trochę mętny.
   Jacek nie czekając na reakcję ze strony Krzyśka i Maćka, odcumowywał już łódź ratowników i wrzucał kapoki i wiosła. Postanowili wszyscy trzej popłynąć i sprawdzić ten jacht. Choć Maciek robił to raczej z pozycji osoby niemającej wyjścia z tej sytuacji.
   Wiosła rytmicznie uderzały w toń wody, burząc jej spokój. Tempo narzucili sobie dość dobre, bo nie ma jak na przebudzenie odrobina wysiłku. Była to zresztą dla nich nie pierwszyzna, od wielu lat parali się tym zajęciem, szczególnie w wakacje. Maciek przyjął rolę sternika i po około ośmiu minutach dopływali do jachtu. Spłoszone kormorany wystartowały jak samoloty, lecąc tuż przy tafli jeziora, by po pewnym czasie wzbić się w powietrze. Podpłynęli do rufy.
   Pierwszy na pokład wskoczył Maciek i bez zbędnych ceregieli wszedł do kabiny, po chwili stali za nim Jacek i Krzysiek. Oczom ich ukazał się widok mało wzbudzający niepokój. Wszystko jakby było w należytym porządku, tylko po podłodze przetaczała się niedopita butelka whisky.
   Maciek stwierdził:
   – Była tu bratnia dusza.
   Ale ratownik Jacek pokręcił głową:
   – Żeby czasem tylko ta dusza tu nie została!
   Sytuacja wyglądała na bardziej poważną, niż by się wydawała. Owszem, jacht mógł zerwać się z rei, ale nie był w stanie tu sam dopłynąć z powodu prądów, w kabinie nie było nikogo i ciężko było stwierdzić, ilu ludzi mogło tu wcześniej być.
   Krzysztof skomentował:
   – Pewnie jakieś małolaty ukradły nocą jacht, a później go tu podrzucili.
   Wyjście mieli tylko jedno: przedzwonić do właściciela. Z ustaleniem tego nie było problemu, jednostka była wyczarterowana w pobliskim porcie Ryki. Telefon widniał na burcie jachtu.
   Maciek stwierdził, że zna gościa, przecież wszyscy się tu znali, często pozdrawiali i odwiedzali, pływając po akwenie Trzech Krzyży. Zadecydował:
   – Wiążemy łajbę i ciągniemy!
   Było to zrozumiałe z jego strony, bo był sternikiem.
   Jacek i Krzysiek spojrzeli na siebie i nie w smak im było szarpać się z wiosłami. Nie czekając na reakcję Maćka, Jacek zaczął mocować jacht liną do konarów. Było to o tyle nieprzyjemne, że pokrywały je odchody kormoranów.
   Krzysiek nie czekając na ustosunkowanie się do tego Maćka, powiedział:
   – Bezpieczniej będzie zostawić ją tutaj, od siebie zadzwonimy do właściciela, a i tak mamy ją na oku!
   Dopływali już do brzegu, gdzie zebrał się tłumek gapiów. W końcu to jakaś rozrywka, przez cały turnus nic się nie działo, a tu po śniadaniu takie wydarzenie! Będzie co opowiadać w domu i snuć domysły.
   Jacek wiosłując, rozglądał się po jeziorze, niepokój jego wzbudziła niedopita butelka. Był pełen złych myśli. Wychodząc już na brzeg, stwierdził:
   – Maciek, ty dzwoń do armatora, a my do WOPR-u w Rykach, niech przeszukają teren motorówką, w końcu ktoś mógł wypaść za burtę. Ja biorę kajak i też będę sprawdzał tamtą stronę jeziora, zresztą jestem prawie pewien, że wczoraj ten jacht cumował przy pomoście jednego z tych domków, gdzie jezioro Czarlina łączy się z Trzema Krzyżami.
   O godzinie trzynastej na stołówce ośrodka roztrząsany był jeden temat: wydarzenie z poranka. Snuto różne domysły i hipotezy, co niektórzy byli nawet pewni swych racji i spostrzeżeń, które z rzeczywistością nie miały nic wspólnego, wręcz brały się raczej z czystej fantazji. Atmosfera została jeszcze bardziej podgrzana, gdy pod biurem ośrodka zaparkował policyjny radiowóz oraz auto na prywatnych numerach, które zatrzymało się tam, gdzie nikt z kuracjuszy nie odważyłby się zaparkować. Ze starego volkswagena golfa wysiadło dwóch mężczyzn, młodych i wysportowanych. Jeden z nich ubrany w markową kurtkę Adidasa i takież buty rozejrzał się dookoła, jakby badał, czy ktoś im się przygląda. Drugi, około czterdzieści pięć lat, w lekko starym, niemodnym garniturze, w czarnych butach, od razu widać, że przyznanych z resortu. Miał lekką nadwagę, co o dziwo nie przeszkadzało mu w sprawnym opuszczeniu pojazdu.
   Z radiowozu wysiedli czterej policjanci w mundurach, jeden z pokaźną czarną teczką. Ruchy mieli tak skoordynowane, jakby czekali na tych dwóch pierwszych, choć całe zachowanie nie wyglądało na wyreżyserowane. Po wymianie kilku zdań udali się do budynku z napisem „Biuro”. W stołówce zawrzało, snuto domysły: „A nie mówiłem, to poranna sprawa, na pewno ktoś się utopił”.
© 2004-2023 by My Book
×