[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Półwysep
Półwysep
Patrycja Roman
Wydawca:My Book
Format, stron: B5 (170 x 240 mm), 129 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  grudzień 2005
Kategoria: powieść
ISBN:
83-89770-33-4
35.50 zł
ISBN:
978-83-7564-339-8
25.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
    Młodzieńcy weszli do pokoju i rozsiedli się pod ścianami na podłodze. Przez jedno małe okno tuż pod sufitem nie docierało światła na tyle, aby widzieć ich dokładnie. Dziewczyna powróciła, zwinęła się w kłębek na swoim legowisku i zasnęła. Maks upychał coś w szklanej rurce, by po chwili zaciągnąć się gęstym, białym dymem. Młodzieńcy siedzieli ze spuszczonymi głowami. Robert zauważył obok siebie szklankę wody i jakąś pastylkę. Nie chciało mu się dyskutować, więc szybko połknął tabletkę. Leżał dalej, słuchając pomruków radia i oglądając poplamiony sufit. Ból ustępował, Maks wyszedł niezauważony.
    Jednostajną muzykę z radia przerwały nadawane w południe wiadomości. Usłyszane słowo „szpital” wzmogło czujność Roberta.
    …Śmierć jednego z pacjentów, Piotra R., była prawdopodobnie skutkiem zabójstwa. Początkowej hipotezy nastąpienia rzadkiej reakcji alergicznej nie potwierdziła sekcja zwłok. Jedna z osób podejrzanych o dokonanie zabójstwa zbiegła tej nocy ze szpitala. Podajemy rysopis…
    Nie rozumiał tego swoistego żartu. Pierwszą jego reakcją było sprawdzenie zachowania towarzyszy, których nikt mu dotąd nie przedstawił. Spali twardo. Teraz dopiero poczuł przypływ gorąca. Mógł brać to pod uwagę. Swoją ucieczką ściągnął na siebie podejrzenie.
    … U poszukiwanego Roberta K. wykryto niedopuszczalną obecność białka krzemowego…
     „Co do cholery” – znów ogarnęło go nieznośne ciepło. Nie bywał leczony, otrzymywał dożywotni zasiłek, tak jak ogromna większość ludności, którą galopujący postęp skazał na bezużyteczność. Nigdy nie ubiegał się o pracę – nie był do tego uprawniony. Ten przywilej zarezerwowany był dla elit z grupy „Słońca”. Jego życie było niczym nie wyróżniającą się i usprawiedliwioną koniecznością, więc skąd nagle to białko. Jakie białko?
    … więc musi być odnaleziony i gruntownie zbadany.
    „To sen”.
    Nie znajdą go tu, żeby tylko Maks pozwolił mu dojść do zdrowia w swoim mieszkaniu. Robert myślał trzeźwo i obojętnie, jego psychika zaczynała bronić się przed nagromadzonym stresem. Tylko to pulsowanie w skroniach…
     „Klucze” – pomyślał. Wszystkie jego rzeczy osobiste odebrano mu w szpitalu. Buty, kurtkę… Kurtka została przecież w barze na wieszaku. Razem z kluczami i kartą tożsamości. Nie mógł dopuścić, aby została odnaleziona. Może, przy odrobinie szczęścia, chociaż to ryzykowne…
    Leżał jeszcze przez chwilę, patrząc tępo w okienko. Zapowiadał się piękny dzień.
    Czuł się dobrze. Odbierał przypływ mocy i chęci przetrwania. Dziwił się temu samopoczuciu.
    Maks wrócił po godzinie. Gdy stanął w drzwiach, Robert uśmiechnął się do niego głupio, jak dziecko przyłapane na psocie. Maks nie odpowiedział na uśmiech.
    – Masz kłopoty? – spytał jak zwykle bezpośrednio. Roberta przebiegł dreszcz.
    – Maks, chodź tu. Opowiem ci o tym.
    Dziewczyna podniosła głowę. Żaden z młodzieńców nie poruszył się.
    – Opowiedz – odezwała się ni stąd, ni zowąd.
    – Nie wtrącaj się – warknął na nią Maks. – Słuchaj no, koleś. My tutaj mamy swoje życie. Aniołami nie jesteśmy. Ale mamy swoje układy. Mamy swoje sposoby na załatwianie spraw, i to nie przez strzykawkę. Jesteśmy rodziną – dodał ironicznie, obejmując dziewczynę. – I trzymamy się razem.
    – Nie, Maks, to nie tak. Słyszałeś pewnie te bzdury. – Robert podniósł się z trudem. – Tam był jeszcze inny facet. Ja to widziałem…
    – Wierzę ci, wierzę. Nie ma problemu. Chodzi o to, że my nie chcemy mieć z tobą kłopotów. Mamy swoje. Rozumiesz?
    – Właśnie – wtrąciła się dziewczyna, błądząc wzrokiem po ścianach.
    – Cicho.
© 2004-2023 by My Book
×