[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Z zaświatów po sprawiedliwość
Z zaświatów po sprawiedliwość
Zenon Jerzy Maron
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 459 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  wrzesień 2015
Kategoria: powieść
ISBN:
978-83-7564-490-6
51.00 zł
ISBN:
978-83-7564-491-3
15.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
    Basia z samego rana wyjechała do pracy, bo po południu miała odebrać syna z przedszkola. Kiedy wyjeżdżała z garażu, odniosła wrażenie, że szczeliny w podłodze pod samochodem powiększyły się. Zatrzymała się, żeby zamknąć drzwi, i w świetle reflektorów zobaczyła, że dziury są dużo większe, niż były jakiś czas temu. I nadal miała wrażenie, że czuje gaz. Jak pierwszy raz dostrzegła uszkodzoną posadzkę i poczuła podejrzany zapach, powiedziała o tym Rysiowi. Oboje weszli do środka i dokładnie obejrzeli ściany i podłogę. W garażu nie było rur gazowych, ale porobiły się szczeliny w podłodze, w miejscu, które jakiś czas temu Rysiek zaprawiał. Mówił, że wziął specjalny cement, który nie pozwoli na rozchodzenie się podłogi. Tadzio mu dał. A jednak podłoga się rozeszła. Musi mężowi pokazać jak wróci z pracy.
    Dom meblowy „Inga”, w którym Basia pracowała, otwierali o godzinie ósmej, ale prace przygotowawcze rozpoczynano już o siódmej. Pracownice godzinę spędzały na szykowaniu pomieszczeń do otwarcia. Druga zmiana przychodziła na godzinę trzynastą. Różnorodność mebli z wysokiej półki powodowała, że nabywcami głównie były instytucje państwowe lub spółki prawa handlowego prywatnego kapitału. Taka klientela obligowała pracowników do odpowiedniego wyglądu, ładnego ubrania i miłej obsługi. Niektórzy klienci, szczególnie z sektora prywatnego, zapominali się i podchodzili do dziewcząt z propozycjami prosto z burdelu. Żadna z nich nie reagowała na takie propozycje. Uodporniły się. Miały świadomość, że to źle świadczy o takich klientach. Zgłosiły ten problem swojemu przełożonemu i na jego życzenie po takim incydencie składają notatki opisujące samo zdarzenie i bliższe dane tej osoby. Rysiek tłumaczył Barbarze, że notatki zbierane przez ich przełożonego najprawdopodobniej trafiają w ręce funkcjonariuszy CBA lub CBŚ i wykorzystywane są jako materiał obciążający tych, co wychodzą z taką propozycją. Radził też nie przejmować się takimi problemami.
    Około południa Basia weszła do działu kadr, bo miała złożyć podanie o dzień wolny, i usłyszała rozmowę sekretarki z dyrektorem o kierowniku zmiany ochroniarzy. Był to facet bardzo nielubiany nie tylko przez podległych mu pracowników, ale także przez tych z firmy, której pilnują. Zapracował sobie na taką opinię przez ostatnie dwa lata tym, że gdy tylko któraś kamera wewnętrzna czy zewnętrzna ujęła pracownika palącego papierosa w miejscu zakazanym czy wykonującego coś innego, czego nie powinien, natychmiast w formie dokładnej notatki przesyłał informację na ręce przełożonego przyłapanego delikwenta. A teraz jego podwładni ujawnili, czym to mianowicie zajmował się sam kierownik na zmianie nocnej. Na ręce dyrekcji złożono płytę z filmem, na którym uwieczniono osobę kierownika, jak robił bara-bara z jakąś dziewczyną na sali ogólnej, na tapczanie skórzanym, stojącym pod ścianą. Z komentarza sekretarki wynikało, że tej ściany kamera ochrony nie obejmowała, ale zupełnie niedawno ktoś naprawił to niedopatrzenie. Awantura była niesamowita, bo zaproszony przez prezesa firmy właściciel agencji ochrony wił się jak piskorz, żeby utrzymać kontrakt mimo takiej wpadki. Zobowiązał się, że w trybie natychmiastowym zwolni tego kierownika, i złożył dodatkowe zapewnienie, że to naprawdę ostatni incydent. Baśka znała tego kierownika, który na zmianie popołudniowej chodził po hali napuszony jak paw i pozwalał sobie w stosunku do pracownic na chamskie żarty w rodzaju: „Co tak skrywasz pod spódniczką, dzieweczko. Dasz pobawić się trrrroszeczko?”. Nie zgłaszały tego, bo pozostawało tylko w sferze gadania, ale same nie wiedziały, jak reagować. Najczęściej odwracały się od niego plecami i odchodziły dalej. Gdy Basia opowiedziała swoim koleżankom o wyczynie kierownika i o konsekwencjach, jakie go dopadły, wszystkie radośnie przyklasnęły, że będą miały spokój od tego bęcwała, jak go między sobą nazywały.
    Zeszła do bufetu, wzięła kawę z mlekiem, polecaną bułkę z masłem, szynką i sałatą, usiadła sama i zaczęła rozmyślać. Wystąpiła o wolny dzień w następny poniedziałek, bo jej mama już dłuższy czas namawiała ją, żeby z synem i mężem przyjechali na wieś chociaż na kilka dni i odpoczęli. Dodatkową zachętą, jaką mama przedstawiła, była zapowiedź rozmowy z ojcem, który coraz bardziej się skłaniał, żeby pomóc jedynej córce, jej dziecku i mężowi w remoncie, a nawet w postawieniu nowego domu, na miejscu domu starego, po babci Rysia. Rysiek musi sam uzgodnić z kolegami, żeby dali mu dzień wolny w poniedziałek. Po prostu któryś z kolegów musi za niego wziąć dyżur. Basia sugerowała mu, żeby porozmawiał z Jerzym, mężem Zosi, bo najlepiej się znają. Pojadą do rodziców w piątek po południu, gdy skończą pracę, i pobędą do poniedziałku. Może naprawdę tato znajdzie jakiś sposób na wzięcie kredytu dla nich, na remont domu. Basia nie mogła już patrzeć na ciemną łazienkę, zniszczoną kuchnię, mroczny korytarz. Ostatnie malowanie ścian rozjaśniło trochę ponurą chałupę, ale nie na długo to wystarczyło. Palenie w piecu i w kuchni kaflowej węglem powoduje, że zawsze trochę dymu wydobędzie się na zewnątrz i osiądzie na ścianach. Gaz doprowadzony tylko do kuchenki gazowej nie nagrzeje wszystkich pomieszczeń, trzeba by zrobić centralne ogrzewanie w całym domu. Ale to cholernie dużo kosztuje. Mogliby to zrobić przy okazji remontu, założyć kaloryfery, a może i dobudują piętro. Miałaby więcej miejsca dla siebie. Rysiek wspominał, że chciałby jeszcze dziewczynkę, gdyby Basia zdecydowała się zajść w ciążę. Ale jak się urodzi, to gdzie dla niej pokój? Gdyby dorobili górę, to tak, mogłaby się zdecydować, inaczej nie ma mowy.
    Często, tuż po urodzeniu Jędrusia, zastanawiała się, dlaczego rodzina Rysia zdecydowała o tym, że to on z żoną ma zamieszkać w domu po babci, a nie jego ojciec Jan, pracujący jako dyrektor dużego przedsiębiorstwa, utrzymującego się jako tako na współczesnym rynku. Dzięki kontaktom z lat ubiegłych mają jeszcze klientów kupujących ich wyroby, ale coraz częściej skarżył się, że podróbki ich wyrobów przysyłane są na nasz rynek po konkurencyjnej cenie. Jeśli będzie tak dalej – tłumaczył rodzinie – to będzie ostatnim dyrektorem, który przed przejściem na wcześniejszą emeryturę będzie musiał ogłosić upadłość firmy. A to byłoby dla niego niezwykle trudne przeżycie. Może to ta niepewność jutra zdecydowała, że nie pomógł synowi, nie zatrudnił go u siebie, tylko wyraził milczącą zgodę na kursy ochrony, jakie kończył Rysiek. Po ślubie Basia i Rysiek zamieszkali w starym domu po babci i tam Basia urodziła syna.
    Rozpoczynając wspólne życie, nieczęsto spotykali się z pozostałą rodziną Rysia, dlatego nie orientowała się w niuansach wszystkich powiązań. Ale nawet po kilku krótkich spotkaniach zorientowała się, że jest coś dziwnego w tej rodzinie. Gdy poznała Ryśka i została przez niego zaproszona do domu jego rodziców, z którymi mieszkał, widziała, że mieszka tam jeszcze dwoje dzieci, Wacław i Wanda. Kilka razy, gdy była u jego rodziców na niedzielnym obiedzie, a było to jeszcze w tym czasie, gdy żyła teściowa, słyszała, jak Wacek mówił do teścia „dziadku”, mimo że teściowa opowiadała, że to są ich dzieci. Wacek miał wówczas czternaście lat, a Wanda dziewięć. Dziwny ten układ rodzinny. Pytała Ryśka, kiedy byli sam na sam, ale nic nie chciał powiedzieć. Gdyby nie stryj Józef i ciotka Kazia, nie wiedziałaby, że Rysiek miał młodszą siostrę, Katarzynę. Sam Rysiek nie chciał rozmawiać na ten temat, zamykając rozmowę stwierdzeniem, że wyjechała gdzieś z kraju. Nie wiedział gdzie. Kilka lat później, będąc u teścia na kolacji, zapytała o Katarzynę. Reakcja teścia była tak gwałtowna, jakby w środek stołu walnęła bomba. Rysiek mało się nie udławił jedzeniem, a teść tylko wrzasnął: „to nie powinno cię interesować”. Dalej już nie było żadnej rozmowy, dokończyli szybko jedzenie, wsiedli w samochód i pojechali do domu. Rysiek nic nie chciał powiedzieć. Kazał tylko zapomnieć i nigdy nie pytać o jego siostrę.
    Basia postanowiła wybrać się do stryjka Józia i jego podpytać. Nie lubił brata i widać było, że się go nie boi. Ciotka Kazimiera też nie bała się brata, ale rzadziej bywała u nich i niewiele wiedziała. Nie lubiły się z bratową, dlatego nie interesowała się ich poczynaniami. Ale sama była zdziwiona, gdy jeszcze żyła bratowa, i słyszała, jak Wacek mówił do niej „babciu”, a Wanda „mamo”. Ale bratowa nie chciała tego komentować. Gdy pytała, gdzie jest Katarzyna, wzruszała ramionami i mówiła, że nie wie. Pewnie gdzieś wyjechała – tłumaczyła z dziwną miną. Nie chciała nic powiedzieć, dlaczego jedno dziecko mówi do niej babciu, a drugie mamo. Po cichu przyznała się Basi, że nie lubi swojego brata i niechętnie przychodzi do niego na spotkania rodzinne. Częściej spotyka się z Józefem, żyjącym wprawdzie na kocią łapę z kobietą trochę młodszą od niego, ale mającą już dwoje dorosłych dzieci, córkę Liliannę i syna Zygmunta. Stryjek Józef posiada pawilon na osiedlu i prowadzi w nim pralnię chemiczną. Dlatego dzieci jego pani doją go jak krowę na wypasie. Umie robić pieniądze. Stryj miał swoją teorię o losie bratanicy i jej dzieci, ale nie chciał o tym rozmawiać z Basią, argumentując, że można by wyrządzić olbrzymią szkodę dzieciakom, Wacławowi i Wandzie.
© 2004-2023 by My Book
×