[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Płacz niezrozumianych sugestii
Płacz niezrozumianych sugestii
P.T. Kanarski
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 213 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  grudzień 2012
Kategoria: powieść
ISBN:
978-83-7564-375-6
29.50 zł
ISBN:
978-83-7564-376-3
10.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
    I nagle zrobiło mi się niezmiernie ciepło, choć słońca na niebie nie widziałem już od tygodnia. Drugą płytą, jaką wyjąłem ze starej, obdartej antykwariatowej skrzyni były Karmazynowe leki Stankovicza. W dodatku pierwsza edycja. Jedna z trzech pozycji, których brakowało mi w zbiorach. Z okładki niedbale spoglądał uśmiechnięty starszy człowiek, w jednej ręce trzymając tabletki podobne do aspiryny, w drugiej zaś słońce, którego promienie oświetlały jego twarz, przez co twarz sympatycznego na pewno dziadka stawała się demoniczna, a uśmiech szyderczy. W tle wielki czarny ptak wydziobywał drapaczowi chmur okna.
    Już mi nie było ciepło. Zrobiło mi się gorąco. W dodatku była w doskonałym stanie. Okładka tylko lekko przetarta na rogach, a płyta minimalnie porysowana. Ale poza tym jakość prawie idealna.
    – Matt, ile za coś takiego? – spytałem od niechcenia, starając się zachować w miarę spokojny ton. Gotowałem się coraz bardziej. Gdybym był czajnikiem stojącym na kuchence gazowej, pewnie zacząłbym już gwizdać, a gdybym był czajnikiem elektrycznym, z całą pewnością zagotowałbym wodę bez podłączania do prądu.
    – Pokaż. – Młody chłopak, który dorabiał sobie na studiach pracą w antykwariacie, wziął płytę do ręki. Znaliśmy się, bo pracował od kilku miesięcy, a ja byłem ich stałym klientem. Wpadałem co kilka dni, a on nieraz zostawiał mi co ciekawsze pozycje związane z magicznymi sztuczkami i czarną magią. Poruszał ręką z płytą kilka razy w dół i w górę, w dół i w górę, w dół i w górę. Jakby ją ważył! Stankovicz na wagę! SKANDAL!
    – Daj dychę i po sprawie. – Ton głosu Matta był spokojny, wręcz znudzony. Na szczęście nie zauważył mojego podniecenia. Zresztą na jego miejscu pewnie też bym nie zauważył stanu ducha klienta, skoro cały czas siedział za ladą przy komputerze na czacie i pewnie podrywał jakąś niewydarzoną studentkę, namawiając ją na randkę w barze szybkiej obsługi lub w innym podobnym miejscu pozwalającym smacznie zjeść i z łatwością dorobić się choroby żołądka lub czegoś podobnego.
    – Dam pięćdziesiąt. – Głos z tyłu był celny i niespodziewany jak uderzenie boksera wagi ciężkiej. Szybko się obejrzałem i ją zobaczyłem. Pewnie zajęty przeglądaniem płyt nie zauważyłem, jak wchodziła. Dziwne. Wielki świstak w drzwiach każdego wchodzącego witał przeraźliwym świstem. Dlaczego go nie usłyszałem?
    – Przepraszam, ale byłem pierwszy. – Starałem się zachować względny spokój. Oczy kobiety płonęły podobnie jak moje wnętrze. Nic nie widziałem poza jej oczami. Wyglądały jak oczy najbardziej znanego japońskiego potwora walczącego z Wielką Ćmą. Wprost strzelała do mnie z oczu laserami. Gdyby mogła, zaatakowałaby mnie pewnie radioaktywnym wyziewem z paszczy.
    – Heh. Kto da więcej? – Matt zdawał się być rozbawiony całą sytuacją. Zapanowała chwilowa cisza. Świstak zaświstał, chociaż nikt nie wszedł.
    Po chwili jednak na moje szczęście Matt opamiętał się. Podrapał się po głowie wyposażonej w przedziwne złotawo-szarawe dredy:
    – Żartowałem. Niestety, ten pan był pierwszy. Może znajdzie pani coś dla siebie w tamtych skrzyniach.
    Gdyby powaga chwili mi na to pozwoliła, na pewno zrobiłbym gest typowy dla hokeisty po strzeleniu decydującej bramki w finale rozgrywek o jakieś mistrzostwa świata.
    – Zapłacę stówę. – Kobieta nie dawała za wygraną.
    Matt popatrzył na nas ze zdziwieniem. Czyżby hokeista w czasie oddawania strzału był na spalonym?
    – Stówę? Za poezję jakiegoś Chorwata okraszoną dziwną muzyką? – Matt ze zdziwienia podniósł wysoko brwi. Miałem wrażenie, że gdyby nie włosy, brwi zaszłyby mu na plecy i odbiły się od tyłka. A może nawet wpadłyby do środka i zostały tam na zawsze. Uderzyła we mnie kolejna fala gorąca i niepewności. Normalnie jakbym przechodził lata przejściowe.
    – Serba – ze złością fuknęła kobieta. Radioaktywny wyziew z paszczy już się kształtował w jej ustach. – On był Serbem! – wycedziła przez zamknięte w grymasie złości usta.
    Szybko wyjąłem dwie dychy. Położyłem na ladę.
    – Dzięki, Matt – powiedziałem. – Reszty nie trzeba – dodałem szybko.
    – Zapakować może?
– Spokój Matta był obezwładniający. W tym czasie lewą ręką wydłubał coś z nosa, sklecił z tego kulkę i właśnie się skapował, że obydwoje wraz z kobietą potworem zorientowaliśmy się, że jego największym problemem jest obecnie zagadnienie, w którą stronę strzelić z kulki. Trochę się speszył, tym bardziej że kulka nie chciała mu się odkleić od palców. Schował ją więc do kieszeni i zaczął udawać, że coś wpisuje do komputera.
    – Nie, dzięki. Muszę lecieć. – Prawie wyrwałem płytę z jego prawej ręki i szybko wyszedłem na zewnątrz.
    Chłodny wiatr zaczął powoli studzić moją rozgrzaną głowę. Z każdym krokiem uspokajałem się coraz bardziej. Jednak cały czas mocno przyciskałem płytę do piersi, jakby w obawie, że ktoś mógłby chcieć mi ją zabrać. Nagle poczułem na ramieniu dotyk.
    – Przepraszam pana – powiedział kobiecy głos. Odwróciłem się i ją zobaczyłem – panią „Dam pięćdziesiąt” lub jak kto woli, „Zapłacę stówę”.
    – Przepraszam pana – powtórzyła raz jeszcze. Cicho i potulnie, wręcz ulegle.
    Teraz, gdy wygrałem licytację, mogłem się jej spokojniej przyjrzeć. Wyglądała na czterdzieści pięć lat, chociaż możliwe, że miała kilka lat więcej. Krótkie, rudawo-rdzawe włosy opadały do pół ucha. Ubrana była w stosunkowo krótką – jak na swoje lata i lekko wystający brzuszek – spódnicę i dżinsową kurtkę. Bardzo dekatyzowaną, nawet za bardzo. „Całkiem ładna”, przemknęło mi przez myśl. Nie kurtka, tylko japoński potwór. Dla jasności. Jak na swój wiek, oczywiście.
    – W sklepie mnie trochę poniosło. Jednak nigdy nie widziałam tej płyty i… bardzo chciałam ją mieć. – Wyglądała na mocno zakłopotaną całą sytuacją. Zarumieniona bądź to z emocji, bądź ze wstydu wyglądała jeszcze atrakcyjniej.
    – Dlaczego tak pani na tym zależy? Lubi pani tego typu nagrania? – dziwiłem się coraz bardziej. Zawsze myślałem, że jestem jedyną osobą kupującą te płyty i słuchającą tego typu nagrań. Nigdy w swoim całym życiu nie widziałem ani w radiu, ani w telewizji żadnej audycji o Stankoviczu. Nie czytałem też żadnego artykułu w prasie. Żadnej recenzji, żadnych opracowań. Co więcej, żeby znaleźć kilka zdań w internecie o Stanko, musiałem poprosić syna znajomego, który jest biegły w takich poszukiwaniach. A i tak znalazł tylko cztery informacje. Cytat z Płaczu niezrozumianych sugestii o jeźdźcach, genialny kawałek o rosomakach, ciekawostkę, w jaki sposób Stanko dyrygował orkiestrą symfoniczną, i jedno niezrozumiałe zdanie na jakimś forum internetowym, dotyczące rzekomego romansu z transwestytą. Dopiero po latach można było bez problemu wyklikać w necie miejsce pochówku Stankovicza.
    – Wie pan, od młodości słuchałam tylko jego płyt. Były to oczywiście jego płyty skierowane do dzieci. O jego „dorosłej” twórczości dowiedziałam się później. Dużo później. Żałuję nawet, że tak późno. Kiedy byłam małą dziewczynką, początkowo czytałam wszystkie książki i słuchałam wszystkich płyt, jakie mi wpadły w ręce, a zaczynały się od słów „Dawno dawno temu…”. Jednakże dopiero po wysłuchaniu pierwszej płyty Stankovicza zdałam sobie sprawę, że tylko on tworzy magiczną rzeczywistość. Tylko u niego chryzantemy potrafią naprawdę wyzywać goździki, słońce potrafi naprawdę przeciwstawić się księżycowi, a Mirabelka potrafi naprawdę walczyć o swoje prawa. Mogłabym chociaż chwilę poprzeglądać tę książkę?
    Gdy tak mówiła, przyglądałem się jej z coraz większym zainteresowaniem. Chyba naprawdę jej na tym zależało. Wyglądało na to, że naprawdę wie co nieco na temat Stanko. Mojego Stanko. I tylko mojego. Tak przynajmniej myślałem do momentu jej poznania.
    Postanowiłem jednak przeprowadzić ostateczny i decydujący test prawdy.
    – Niech mi pani powie… – Tu zrobiłem chwilę przerwy dla podniesienia emocji. – …jak na imię miała łyżka w Drewnianym budyniu czekoladowym? – Uśmiechnąłem się najuroczej, jak tylko potrafiłem.
    Pytanie było o tyle trudne, iż imię to pojawia się tylko raz na całej płycie. Ponadto jest bardzo niewyraźnie wypowiadane. Kiedyś oglądając w telewizji programy typy zgaduj-zgadula, zastanawiałem się, jakie mogliby zadać pytanie za największą stawkę związane ze Stankoviczem. Pierwsze, jakie przyszło mi do głowy, to było właśnie pytanie o łyżkę.
    – Wanda. Miała na imię Wanda. Zdałam test? – Uśmiechnęła się po raz pierwszy. Nieśmiało, ale zawsze. Miała ładny uśmiech. W kącikach oczu pojawiły się wyraźne i duże zmarszczki. Miała na pewno więcej niż czterdzieści pięć lat.
    – Brawo. Jestem pod wrażeniem. – Spojrzałem na nią z niekłamanym zdumieniem.
    – To mogę chociaż przeczytać tytuły na płycie i zobaczyć jakie wydawnictwo ją wydało albo… – Zawahała się chwilę. – …albo chociaż ją tylko chwilę potrzymać?
    Patrzyła na mnie z niekłamaną nadzieją w dużych, zielonkawych oczach. Naprawdę ładnych. Oczy to, zaraz po włosach, drugi element kobiecego ciała, na który zwracam uwagę. Nie mogłem takim oczom odmówić.
    – O dwudziestej „U Francuza” pani odpowiada? -– Mój przebiegły dotychczas uśmiech zmienił się w sympatyczny. Przynajmniej według mojej subiektywnej oceny. Po czym dodałem szybko, tonem niezostawiającym wątpliwości, że na chwilę obecną nie jestem już dłużej zainteresowany dalszą rozmową: – Wypijemy dużą czarną i dam pani przesłuchać płytę. Mają tam na wyposażeniu wszelkiego rodzaju odtwarzacze. – Chciałem teraz jak najszybciej znaleźć się w domu i móc już zagłębić się w magiczny świat Stanko.
    – Jak najbardziej. Nie wiem co prawda, gdzie to jest, ale będę na pewno. – Uśmiechnęła się, ukazując nad wyraz białe zęby, zupełnie niepasujące do jej wieku. – Rozumiem pana pośpiech. Będąc na pana miejscu też chciałabym jak najszybciej znaleźć się w domu i móc już włączyć płytę, żeby zagłębić się w magiczny świat Stanko. Będę przed dwudziestą. Dziękuję. Już nie mogę się doczekać.
    Przejeżdżający nieopodal samochód delikatnie potrącił przechodzącego przez ulicę wyżła. Nic się psu nie stało, o czym świadczył fakt, że stanął na tylnych łapach i zaczął niecenzuralnie wygrażać w kierunku odjeżdżającego auta.

Zawsze byłeś niedaleko
Lecz nie tak jak tego chciałam
Napisałam list do Ciebie
Że ja tak mocno
Że ja tak długo
Że ja tak nieskończenie
Że ja tak bez opamiętania
Szaleńczo i bezinteresownie
W każdej minucie swojej
I nie tylko we śnie
A teraz czas się zatrzymał
Patrzę na Twoje zdjęcie
Suchymi już oczami
Że Ciebie już nie ma
Że tak nagle odszedłeś
Że mam tylko Twoje zdjęcie
Napisałam ostatnią wolę
A list cały czas leży
Na dnie mojej szuflady
Zabiorę go do Ciebie
Już się spakowałam
© 2004-2023 by My Book
×