[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Niesamowity czyli Los niezawiniony
Niesamowity czyli Los niezawiniony
Antoni Łomnicki
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 406 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  marzec 2011
Kategoria: powieść
ISBN:
978-83-7564-278-0
27.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
    Pan miecznik zapadał coraz bardziej na zdrowiu. Nie był wprawdzie w zbyt podeszłym wieku, kilka lat brakowało mu do siedemdziesiątki, ale trudy wojenne, choroba i jakieś inne zmartwienia, o których nikomu nie mówił, chyliły go coraz bardziej ku ziemi. Z każdym dniem czuł coraz wyraźniej, że ciało mu cięży, a dusza sposobi się do dalekiej wędrówki, której cel znajduje się daleko poza ziemskim światem. A jednak myśl jakaś nie dawała mu spokoju i przykuwała jego umysł do spraw ziemskich. Nie obawiał się śmierci, gotów był ją przyjąć w każdej chwili. Chory i cierpiący, myślał tylko o Janku, jego losem stale się niepokoił, jego imię czasem półprzytomnie powtarzał. Jakaś tajemnica tkwiła w jego niepokoju o młodszego syna, tak bogato obdarzonego przez naturę, dlaczego los Janka napawał go taką troską? Nie rozumieli tego domownicy przesiadujący u łoża chorego, nie rozumiał też pan Łubkowski. Pan miecznik jednakże milczał i nikomu się nie zwierzał. Gdy go już całkiem opuściły siły i śmierć stała u jego wezgłowia, kazał wszystkim wyjść z komnaty, kazał pozostać jedynie Andrzejowi i Jankowi. Chłopcy mieli łzy w oczach, pan miecznik był wprawdzie surowym, ale również troskliwym ojcem, synów bardzo kochał i oni o tym wiedzieli, choć on tej miłości tak wprost nie okazywał. Kochali ojca i szanowali, tym bardziej że matki właściwie nie mogli pamiętać.
    Gdy zostali sami z ojcem, po dłuższej chwili milczenia miecznik przemówił słabym głosem:
    – Posłuchajcie, kochani synowie, mojej ostatniej woli.
    Chłopcy z płaczem przypadli do ojcowskiej ręki.
    – Moi kochani – ciągnął dalej pan miecznik – nie godzi się płakać wam, mężczyznom. Wstańcie i słuchajcie uważnie, co wam powiem. U księdza proboszcza w Żydaczowie jest spisana i zapieczętowana moja ostatnia wola, są tam też zapieczętowane listy do was. Po mojej śmierci, gdy testament mój ogłoszony zostanie, listy te weźmiecie, przeczytacie, a po przeczytaniu spalicie, żeby nikt poza wami treści tych listów nie znał. A teraz przysięgnij mi, Andrzeju, na rany Zbawiciela i Matkę Jego Najświętszą, że brata twego Jana, a syna mego, nigdy nie pokrzywdzisz, że go w najsroższych terminach nie zawiedziesz, że choćby się go wszyscy wyrzekli, ty go nigdy nie opuścisz i zawsze jego najwierniejszym przyjacielem i bratem zostaniesz! Złóż palce na krucyfiksie i przysięgnij natychmiast!
    – Dobrze, ojcze – odparł Andrzej – przysięgam i Bóg mi świadkiem, że przysięgi dotrzymam.
    – Amen – dodał miecznik i zmęczony opadł na poduszki.
    Nastała dłuższa chwila ciszy. Młodzi ludzie byli zdumieni, ale nie śmieli o nic pytać. Wreszcie pan miecznik oczy otworzył i mówił dalej:
    – Ty, Andrzeju, jako pierworodny mój syn zostaniesz dziedzicem Turad i wszystkich moich majątków, jakie posiadam. Na tobie spocznie obowiązek utrzymania starego i szacownego rodu Winnickich. Jako głowa rodu masz się opiekować Jankiem. Po mojej śmierci wypłacisz mu dziesięć tysięcy złotych. Tak jest zapisane w moim testamencie i to teraz ustnie wam potwierdzam.
    – Ale czemu, ojcze – zapytał nieśmiało Andrzej – Jankowi żadnych włości nie zostawiasz? Czemu go właściwie wydziedziczasz? Przecież jest nas tylko dwóch, ja całego majątku nie pragnę, chętnie się z bratem podzielę!
    – Otóż to – jęknął pan miecznik – w tym tkwi cała tajemnica! Ach, nie myśl, Janku, że rodzony ojciec chce ci krzywdę wyrządzić! Nie myśl, że chcę cię z własnej woli wydziedziczyć! Przyrzeknij mi, że po mojej śmierci opuścisz Turady i udasz się na Ukrainę. Tam za pieniądze, które ci Andrzej wypłaci, zakupisz kilka wiosek i będziesz żył dostatnio, a może i w szczęściu. Ja najgoręcej pragnę, żebyś był szczęśliwy, albowiem – tu łzy polały z oczu ojca – zawsze cię bardzo kochałem i czuję się winny wobec ciebie. Dlatego też, Andrzeju, pamiętaj, co mi przysiągłeś, i dochowaj przysięgi. Uściśnijcie się, moi synowie, tu przy mnie.
    Bracia uściskali się serdecznie.
    Przed dworem zaturkotał powóz.
    – Zobaczcie, kto przyjechał – odezwał się pan miecznik – to pewnie ojciec Czesław, po którego posłałem. Przyprowadźcie go do mnie, by mnie na śmierć ordynował.
    Gdy ojciec Czesław, jezuita, wszedł do komnaty umierającego, wszyscy wyszli. Bracia poszli do jadalni, gdzie zebrali się domownicy, wszyscy bardzo przygnębieni, a zwłaszcza pan Łubkowski. Był on bardzo przywiązany do miecznika, i bał się też, być może, o swoją przyszłość i o swój los. Spowiedź umierającego trwała długo. Wreszcie ojciec Czesław otworzył drzwi do komnaty chorego, wszyscy uklękli wokół łoża. Miecznik przyjął komunię i duchowny udzielił mu ostatniego namaszczenia. Umierający leżał na wznak, bez ruchu, oczy miał przymknięte, tylko pierś jego poruszała się i wydobywał się z niej ciężki, świszczący oddech.
    Ojciec Czesław odjechał. Domownicy rozeszli się, przy łożu miecznika pozostali tylko Andrzej, Janek i pan Łubkowski. Zmęczeni długim czuwaniem, zasnęli, siedząc na krzesłach.
    Jakiś czas po północy ocknął się Janek, zdawało mu się, że go ojciec woła. Rzeczywiście, ojciec go wzywał do siebie. Janek przysunął się blisko do łoża.
    – Janku mój kochany – wyszeptał – błagam cię! Przebacz mi! Przebacz mi krzywdę, jaką ci wyrządziłem!
    – Jaką krzywdę, ojcze, miałeś mi wyrządzić? Byłeś dla mnie najlepszym ojcem. Czy nie zawdzięczam ci wszystkiego, co posiadam?
    Pan miecznik westchnął ciężko. Ujął rękę Janka i z trudem rozpoczął swoje wyznanie:
    – Jesteś moim synem z krwi i kości, ale nie urodziłeś się z małżonki prawnie mi poślubionej, Teresy z Kobierzyckich. Matką twoją jest Fesia, córka kowala ze Zniesienia pod Lwowem, którą nade wszystko w życiu ukochałem. Zmarła trzy lata po twoim urodzeniu, a ja nie mogąc się z tobą rozstać, do Turad cię po śmierci mojej małżonki zabrałem i razem z moim drugim synem Andrzejem wychowałem. I w tym miejscu daruj mi, nieszczęsnemu, te krzywdy, które ci wyrządziłem – po pierwsze, że cię spłodziłem, po drugie, że ci wychowanie i wykształcenie dałem, jak drugiemu mojemu synowi. Ale ja, szalony, sądziłem, że twoje pochodzenie da się ukryć przed ludźmi. Służbę całą wymieniłem, w domu się zamknąłem, od ludzi stroniłem. Lecz niestety, teraz doszedłem do przekonania, że na nic się to zdało wszystko, że tajemnicy nie da się dochować, że wszystko po mojej śmierci na jaw wyjdzie, Zwłaszcza że żyje człowiek, który wie o wszystkim, to brat mojej żony, ten łotr i oczajdusza, Kobierzycki. Jako cenę za zachowanie tajemnicy Wolicę mu za darmo puściłem i poza tym wiele jeszcze grosiwa ten łotr ode mnie wyłudził. Po śmierci mojej jestem pewien, że tajemnicę zdradzi. A wtedy za syna z nieprawego łoża cię uznają, szlachectwa pozbawią, prawa do posiadania nieruchomego majątku ci odmówią. Dlatego pragnę, żebyś wyjechał na Ukrainę, gdzie nikt cię nie zna i nikt ci pochodzenia twego nie wytknie. Rozumiesz teraz, Janku? Rozumiesz moje intencje? Janek milczał, bo z przejęcia nie mógł z siebie głosu wydobyć. Pan miecznik dalej ciągnął swoje wyznanie:
    – Była twoja matka pięknością taką, że ludzie się na nią napatrzeć nie mogli. Kochałem ją ponad wszystko; gdyby nie umarła, sprzedałbym swój majątek rodowy i wywędrował z nią gdzieś na rubieże Rzeczypospolitej. Lecz Bóg zrządził inaczej, odebrał mi ją, to kara za grzechy moje. Po niej tylko ty mi pozostałeś! Nie miałem sił, żeby rozstać się z tobą, oddać cię gdzieś na wychowanie do obcych ludzi. Myślałem, że tajemnica nie wyjdzie na jaw. Jakiż wtedy byłem głupi! Miłość do ciebie odebrała mi zdolność przewidywania przyszłości. Jak ja cierpiałem z twego powodu, jak się gryzłem! Szalałem na samą myśl, że pierwszy lepszy plotkarz może cię wszystkiego pozbawić! Wiem, że na każdym kroku i pod każdym względem przewyższasz Andrzeja, ale niestety on ma prawo do wszystkiego, a ty do niczego! Ten ból i żal nurtuje mnie od wielu lat, czuję się winnym wobec ciebie, mój drogi synu! Daruj mi tę swoją krzywdę, wybacz mi!
    Ostatnie słowa wymówił pan miecznik tak głośno, że zbudzili się Andrzej i pan Łubkowski. Był to już ostatni wysiłek miecznika. Głowa opadła mu na poduszki i zaczął rzęzić. Zapalono gromnicę, agonia trwała długo. Rano pan Winnicki życie zakończył.
    Janek był zrozpaczony. Niespodziewany i niezawiniony cios, który tak nagle na niego spadł, zburzył jego nadzieje i pragnienia. Wychowany w gronie butnej szlacheckiej młodzieży, zdawał sobie sprawę, co to znaczy utracić szlachectwo i spaść do roli chama, bękarta bez nazwiska. Było to oczywiste, że o Beacie nie mógł nawet marzyć, i to go bolało najbardziej, pokochał ją bowiem całym sercem, całą siłą młodzieńczego uczucia. Ogarniała go coraz większa rozpacz, coraz większe zwątpienie. Nie widział przed sobą żadnej przyszłości.
    – Tak – mówił do siebie – pozostało mi tylko jedno: śmierć.
© 2004-2023 by My Book
×