[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Wspomnienia i refleksje 90(prawie)latka
Wspomnienia i refleksje 90(prawie)latka
Tadeusz Swinecki
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 244 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  listopad 2007
Kategoria: biografie i wspomnienia
ISBN:
978-83-7564-001-4
39.00 zł
ISBN:
978-83-7564-070-0
25.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
    Urodziłem się w Kijowie. Tak jest zapisane w metryce urodzenia i we wszystkich innych dokumentach. Gdybym miał napisane, że Tadeusz Jerzy urodził się 14 czerwca 1918 roku nie w Kijowie, a na przykład w Kaczym Dołku albo w Pipidówce, uchroniłoby mnie to od przygód i niepotrzebnych przykrości. Tymczasem mój prawdomówny ojciec tę miejscowość podał na moim chrzcie, w wyniku czego na zawsze zostałem przypisany Ukrainie. A było to tak.
    Ojciec mój, Zygmunt Aleksander Swinecki, pracował na Warszawsko-Wiedeńskiej Kolei. W 1914 roku moi Rodzice pobrali się w Warszawie. Kilka miesięcy później wybuchła I wojna światowa, a ponieważ Warszawsko-Wiedeńska Kolej podlegała władzom rosyjskim, był to zabór rosyjski, ojciec był urzędnikiem rosyjskim, więc w roku 1915 – już jak wojna trwała, a „Prusacy” zbliżali się do Warszawy – władze carskie ewakuowały wszystkich swoich urzędników do Rosji. W ten sposób rodzice moi z maleńką moją siostrą Renią znaleźli się w Petersburgu, gdzie matce klimat nie służył i dlatego ojciec poczynił starania o przeniesienie. Po niedługim pobycie w Moskwie, gdzie również mama nie czuła się dobrze, przenieśli się na południe Rosji do Nowoczerkaska. Tam, według słów matki, i klimat był bardzo dobry, i owoców południowych nie brakowało, jak też i różnorodnej żywności, więc żyło Im się dobrze do roku 1917, w którym to wybuchła rewolucja w Rosji. Ponieważ główne ogniska jej były w Petersburgu i w Moskwie, na południe fale rewolucyjne dochodziły powoli i nie miały tak gwałtownego i okrutnego przebiegu, jak to było na północy. Według słów ojca jedynym krwawym wydarzeniem było samobójstwo atamana kozackiego, który strzelił sobie w głowę. Popełnił samobójstwo, nie mogąc sprostać nowym prądom rewolucyjnym.
    Widząc, że nie mają co dłużej robić w Nowoczerkasku, i ponieważ docierały już głosy o mającym powstać państwie Polskim, rodzice, po zapakowaniu do koszy całego dobytku, rozpoczęli podróż do kraju. Ale w czerwcu musieli tę podróż przerwać, ponieważ mama będąc w zaawansowanej ciąży znalazła się w klinice w Kijowie, gdzie 14 czerwca 1918 roku przyszedłem na świat. Po kilku dniach rodzice zostali zmuszeni do kontynuowania przerwanej podróży do kraju, w opłakanych, według słów mojej matki, warunkach: w wagonie towarowym, gdzie nie było możliwości, aby mnie wykąpać; nie było też i odpowiedniego jedzenia. Po kilku tygodniach szczęśliwie dotarli do Warszawy. Tu stwierdzili, że z dobytku nic nie ocalało, ponieważ rzeczy osobiste i wszystko co cenniejsze zniknęło, a kosze były wypełnione kamieniami.
    Zatrzymali się w Warszawie u swoich krewnych. W 1919 roku odbył się mój chrzest, do którego, podobno, szedłem już sam, prowadzony za rączkę. Na pytanie księdza udzielającego chrztu w kościele Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim: „Gdzie dziecko się urodziło?” ojciec zgodnie z prawdą odpowiedział: „W Kijowie”. Ojciec zresztą, jako patriota i syn powstańca z 1863 roku, zawsze do Kijowa czuł sentyment i uważał, że Polska powinna być od morza do morza, a Kijów – zdobyty Szczerbcem Chrobrego – słusznie należy się Polsce. Aby było jeszcze patriotyczniej, świadkiem mego chrztu był wachmistrz, szef Pierwszego Pułku Wojsk Generała Hallera, Zenon Lissowski, brat matki.
    Po pewnym czasie rodzice znaleźli się w Radomiu, gdzie ojciec dostał pracę w wydziale kontroli dochodów Dyrekcji Kolejowej. W roku 1920 wydział ten razem z moim Ojcem został przeniesiony z Radomia do Bydgoszczy i mieścił się w budynku z czerwonej cegły na ulicy Dworcowej.
    Ze wspomnień snutych przez mamę wiem, że w dzieciństwie nie sprawiałem rodzicom kłopotów. Podobno bałem się burzy, węgla i otwartego czarnego parasola. W czasie burzy prosiłem, aby mama położyła mnie do łóżka, a na widok węgla i parasola chowałem się w Jej ramionach. Również tylko z mamy opowiadań jest mi znany fakt, że gdy miałem trzy lata, wpadłem do zostawionej przez służącą balii z gorącą wodą. Natomiast pamiętam dość wyraźnie z lat dziecinnych postać ojca siedzącego nad papierami i liczącego na dużym liczydle.
    Bydgoszcz w początkach lat 20. była mocno zniemczona. W mieście mieszkało dużo Niemców, a tamtejsi Polacy słabo mówili po polsku. Mama bardzo to przeżywała, jako warszawianka; nie mogła się przyzwyczaić do klimatu i do ludności. Na mnie też chłopcy w szkole przez jakiś czas wołali „Rusek”. Ale już w roku 1936, w którym to zdałem maturę, Bydgoszcz była miastem w większości polskim i mniejszość niemiecka była rzeczywiście mniejszością. Jednak jak się później okazało, była to mniejszość dobrze zorganizowana. Pamiętam, że w niedzielę często można było zaobserwować grupki młodzieży niemieckiej – odpowiednio ubrane dziewczęta, uczesane w „gretkę”, w czarnych spódnicach i jasnobrunatnych bluzach, a chłopcy w czarnych spodenkach i też jasnobrunatnych koszulach z czarnymi pasami i koalicyjkami założonymi przez ramię – które maszerowały do lasu w stronę Rynkowa. Później wyszło na jaw, że było to ukryte Hitlerjugend, odbywające ćwiczenia o charakterze wojskowym. Również ważnym punktem dla Niemców była drogeria „Pod Łabędziem” na ulicy Gdańskiej, gdzie pracował Henio Budzyński, który początkowo chodził z nami do pierwszych klas gimnazjum, ale potem przerwał naukę. W drogerii przyjmował od klientów filmy do wywołania i robienia odbitek. To właśnie dzięki niemu Niemcy zdobywali fotografie osób, które ich interesowały. Po wkroczeniu hitlerowców do Bydgoszczy Budzyński z opaską z hackenkreuzem na rękawie chodził z gestapowcami przed ustawionymi w szeregu Polakami i palcem wskazywał niektórych, a ci byli natychmiast zabierani przez gestapo. O tym opowiedzieli mi koledzy w 1957 roku na pierwszym Zjeździe Klasyków.
    W Bydgoszczy zamieszkaliśmy na ulicy Hetmańskiej. Dom początkowo miał numer 12, a później 22 i w tym mieszkaniu na drugim piętrze mieszkaliśmy do wojny, do 2 września 1939 roku. Dwupiętrowy budynek był własnością prywatną. Właściciele zmieniali się kilkakrotnie. Ostatnim był Otto Geith, Niemiec, z którym mój ojciec „toczył wojny”, ponieważ na święta państwowe (3 Maja i 11 Listopada) Geith nie wywieszał na domu polskiej flagi. Później, już na studiach, i ja z nim miałem przeprawy, przyjeżdżając z Warszawy. Jako student leśnictwa chodziłem w bryczesach i butach z cholewami („oficerkach”). Wkładając te buty trzeba było parę razy tupnąć. Geith mieszkał pod nami na pierwszym piętrze i przylatywał, szwargocąc, że tupię. Zamykałem mu drzwi przed nosem.
    Bydgoszcz, w pewnym sensie, uważam za miasto rodzinne, miasto mojego dzieciństwa i młodości. Tam się wychowywałem, tam chodziłem do szkoły, tam skończyłem Gimnazjum Klasyczne w 1936 roku. Moje wykształcenie zacząłem od prywatnej szkoły przygotowawczej na ulicy Gdańskiej, przeniesionej później na ulicę Paderewskiego, gdzie chodziłem przez dwa lata. Rodzice nie chcieli mnie posłać do szkoły powszechnej publicznej, na ulicy Świętojańskiej. Z tego okresu pamiętam, że sympatią moją była Wandzia Górska, bardzo miła dziewczynka, okazująca mi dużo opiekuńczości. Nie wiedziałem wówczas, że od Wandzi się zacznie i na Wandzi skończy.
    W 1928 roku Mama zaprowadziła mnie do Gimnazjum Klasycznego i przedstawiła dyrektorowi Stróżewskiemu z prośbą, aby mnie przyjął do grona uczniów. Tak się zaczął mój najpiękniejszy okres z lat szkolnych związany z Gimnazjum Klasycznym, które cieszyło się w mieście dobrą sławą i pięknymi tradycjami. Muszę tu wspomnieć, że między wieloma uzdolnionymi absolwentami, w 1923 roku maturę w tym gimnazjum zdał Marian Rejewski, jeden z grona tych, którzy złamali Enigmę, maszynę szyfrującą, przyczyniając się do zwycięstwa sił sojuszniczych w II wojnie światowej i jej szybszego zakończenia.
    Nasze gimnazjum było starego typu, tak zwane staroklasyczne, z językiem łacińskim przez osiem lat i językiem greckim przez cztery lata. Od piątej klasy był jednocześnie do wyboru język nowożytny: francuski albo niemiecki. Ja wybrałem niemiecki. Gimnazjum przygotowywało absolwentów do dalszych studiów przede wszystkim w seminarium duchownym, do studiów medycznych, jak również do studiów farmaceutycznych oraz prawniczych, gdzie na wszystkich tych kierunkach była potrzebna łacina. Przedmioty matematyczno-przyrodnicze w moim gimnazjum były raczej na niższym poziomie w porównaniu do Gimnazjum Matematyczno-Przyrodniczego imienia Mikołaja Kopernika i to miało potem duże znaczenie, gdy wybrałem kierunek techniczny na studiach.
© 2004-2023 by My Book
×