[stron_glowna]
0 books
0.00 zł
polishenglish
Paper books and ebooks
SEARCH
author, title or ISBN
Categories
  • Novels
  • Short stories
  • Poetry & Drama
  • Biographies & Memoirs
  • Science & Technology
  • Languages
  • Reference
  • Economics, Business, Law
  • Humanities
  • Nonfiction
  • Children & Youth
  • Psychology & Medicine
  • Handbooks
  • Religion
  • Aphorisms
We accept payments by Visa, MasterCard, JCB, Dinners Club

We accept payments via PayPal
Zakręty przyjaźni
Zakręty przyjaźni
Iga Koczorowska
Publisher:My Book
Size, pages: A5 (148 x 210 mm), 207 pages
Book cover: soft
Publication date:  January 2007
Category: Novels
ISBN:
978-83-89770-67-7
25.00 zł
FRAGMENT OF THE BOOK
    O kurde! Już ósma! – przeraziła się, patrząc na budzik. No tak – jak zwykle – półśpiąca, wyłączyłam go, żeby sobie jeszcze troszkę poleżeć. Idiotka! Spóźnię się na zajęcia! – wyzywała, zakładając na nos okulary i wrzucając na siebie, co tylko wpadło jej w ręce. Zajęcia zaczynały się za godzinę, a Majka była zaspana, pognieciona, głodna i prawie spóźniona. Błyskawicznie się ogarnęła, wchłonęła jogurt i banana, uszykowała drugie śniadanie i wyprysnęła. Było wpół do dziewiątej. Za Chiny nie zdążę, nawet biegiem. Za jej plecami pojawił się autobus numer 121. Widziałam go wczoraj przed uniwerkiem. Raz kozie śmierć! Jadę. Ruszyła do przystanku. Zadowolona, że będzie na czas, odprężyła się. Jadąc czerwonym piętrowym autobusem, obserwowała okolicę za oknem. Z góry wszystko wygląda inaczej – rozmyślała, siedząc na piętrze. Bacznie wypatrywała uniwersytetu, ale mimo że jechała już pół godziny, nigdzie go nie było widać. Dalej! Już dziewiąta! Rusz te swoje cztery koła! Postanowiła dłużej nie czekać, tylko zapytać kierowcę, jak długo to jeszcze zajmie.
    – Middlesex University? – zdziwił się kierowca. – To przecież w przeciwnym kierunku. Chyba źle wsiadłaś, panienko – zaśmiał się.
    Majka wybałuszyła oczy i nabrała powietrza w płuca, żeby go ochrzanić. Szybko jednak uświadomiła sobie, że to nie był jego, ale ewidentnie jej błąd. Spuściła więc z siebie powietrze i czerwona na twarzy czekała, aż autobus się zatrzyma.
    Wysiadła na najbliższym przystanku, przeszła na drugą stronę ulicy i z rzadką miną czekała na 121, jadący tym razem w dobrym kierunku. Kretynką być! Nawet przedszkolak wie, że tu się jeździ po lewej stronie! – zganiła się. Teraz sobie poczekam. Pięć minut nic, dziesięć... Jedzie… tylko że jakiś 267. Cholera. Dwadzieścia minut – na przystanek zaczynali schodzić się emeryci, była nadzieja. Trzydzieści – jest. Przepuściła staruszki, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że którejś zajmie miejsce, i pojechała.
    O dziesiątej wkroczyła do sali komputerowej, gorąco się tłumacząc, że budzik, że autobus, że zły kierunek, i tak dalej. Alan popatrzył na nią z politowaniem i wysłał na miejsce. Fotel obok Sary był już zajęty, więc usiadła w kącie ostatniego rzędu.
    – Cześć, jestem Majka – zagadała do siedzącego obok chłopaka.
    – Ahmad.
    Majka poczuła nieprzyjemny zapach z jego ust, ale mimo to uśmiechnęła się do niego przyjacielsko.
    – Miło cię poznać.
    – Nie wątpię – zgasił ją.
    Oburzający jesteś, człowieku. I umyj zęby, bo ci jedzie! – chciała mu odparować, ale nie miała tyle odwagi.
    Lekcja z przygotowania dziennikarskiego minęła na logowaniu się i ogólnym opisie wymagań. Oczekiwano pracy zespołowej, robienia prezentacji, pisania samoocen i raportów z dokonywanych postępów. Ze Śmierdzielem – Ahmadem – coś czuję, nie da się współpracować – skwitowała, obserwując kątem oka, jak ten mierzył nauczyciela złowrogim spojrzeniem.
    Od Alana dowiedzieli się, jak wyglądało ocenianie prac na wszystkich przedmiotach. Musieli pisać artykuły, wiadomości i eseje, które były na bieżąco poprawiane przez wykładowców. Po sprawdzeniu mieli szansę wprowadzić ewentualne poprawki czy wskazówki nauczyciela lub udoskonalić prace według uznania, by na koniec semestru skompletować je w portfolio – zbiór wszystkich prac – które dopiero wtedy było oceniane. W dodatku żaden przedmiot, oprócz prawa i polityki, nie kończył się egzaminem. Jasne było, że na tym kierunku liczyła się praktyka, a nie teoria. Dlatego właśnie Majka go wybrała. I nie zawiodła się. W Polsce wielokrotnie słyszała od starszych kolegów, że studia to – z wyjątkiem imprez – jedno wielkie zakuwanie. Kiedy przychodziła sesja, wycofywali się z życia towarzyskiego, żeby zaszyć się w cichym miejscu i na siłę włożyć do głowy tyle, ile się dało, z opasłych książek. Jej to na szczęście nie czekało.
    Na zajęciach z gazet udało się jej usiąść z Sarą. Prowadził je Derek – postawny chłop z mocno rozwiniętym mięśniem piwnym, około czterdziestki. Jego znakiem charakterystycznym było to, że cały był charakterystyczny. Spodnie w zieloną kratkę, żółta koszula, różowy krawat i szelki. Miłośnik mody załamałby się – albo zakochał. Na szczęście, był przesympatyczny, czym nadrobił u Majki przyznane za ubiór minusy. Tak jak inni nauczyciele, był z grupą na „ty”. Na początek próbował od nich wyciągnąć, czym są wiadomości, jak je pisać i czym się różnią. Nikt mu nic nie odpowiedział, więc naciągając różowe szelki, zaczął swój wywód.
    – Znalazłaś robotę? – zapytała szeptem Sara, pochylając się do Majki.
    – No. Jutro mam pierwsze szkolenie.
     W międzyczasie Derek opowiedział anegdotkę o swoim psie, który wyżarł z gazety zdjęcie królowej Elżbiety, dostał rozwolnienia, zarzygał nowy dywan i zdechł. Następnie zapytał, co było przyczyną jego zgonu.
    – Cool! Ile płacą? – dalej zagadywała Sara.
    – Co? Nie wiem. Nie pytałam – przeraziła się, że nie zadała najbardziej istotnego pytania.
    – Spoko. Nie mogą płacić mniej niż 4.85 funta za godzinę. To minimum.
    – Może koleżanka w drugim rzędzie odpowie nam na to pytanie? Maja, zgadza się? Możesz klasie wyjaśnić, dlaczego mój pies zdechł? – zaskoczył ją nauczyciel, a wszyscy wlepili w nią zaciekawione spojrzenia.
    Oczywiście nie miała pojęcia, o czym mówił przez ostatnie pięć minut.
    – Yyy… Uważam, że przyczyną śmierci twojego psa było zatrucie.
    – Dobrze. A dlaczego?
    – No, najwyraźniej zjadł coś nieświeżego.
    Derek zaczął rechotać, a za nim cała klasa. Ups… chyba nie trafiłam. Dopiero później dowiedziała się, że pies zdechł, bo tusz drukarski w dużych ilościach był trujący. Dlatego właśnie królowa stanęła mu na żołądku.
    – Ale dałaś czadu! Nieświeża królowa!
    Po lekcji dusili się ze śmiechu koledzy z grupy: jeden – wysoki blondyn, drugi – śniadej karnacji brunet.
    – Postawię ci za to piwo – zaoferował chłopak o jasnych włosach.
    Blondyn miał na imię Jerry, a brunet – Jose. Sara i Majka spędziły z nimi półtoragodzinną przerwę w studenckim barze. Popijali piwo, Jose popalał papierosy, i gawędzili. Dowiedziała się, że Jerry był rodowitym Brytyjczykiem, a Jose – Hiszpanem. Zaprzyjaźnili się rok wcześniej na wakacjach w Rio de Janeiro. Raz, na jednej z plażowych imprez, będąc na małym gaziku, doszli do wniosku, że będą studiować dziennikarstwo. Pozostawał jednak dylemat, gdzie: Anglia czy Hiszpania. Ciągnęli słomki i padło na Anglię.
    Teraz wspólnie wynajmowali mieszkanie. Jerry pochodził z Cambridge, a Jose z Malagi. Rodzice Jerrye'go byli bardzo bogaci. Nie dosyć, że oboje byli lekarzami, to jeszcze odziedziczyli spadek. Jerry był ich jedynym dzieckiem, dlatego pokładali w nim swoje nadzieje i dążyli do tego, żeby miał świetlaną przyszłość. Bardzo im zależało, żeby studiował na uniwersytecie w Cambridge. Został nawet tam przyjęty na nauki humanistyczne, ale zrezygnował i poszedł na Middlesex, bo Jose nie dostał się do Cambridge. Umówili się, że będą razem studiować i tak miało być. Nie zostawił przyjaciela na lodzie. Jose przyjechał dla niego aż do Anglii, to on mógł dla niego zrezygnować z lepszej uczelni. To się nazywa przyjaźń.
    Dopili piwo i poszli na ostatnie zajęcia – magazyny. Zajęli cztery miejsca obok siebie w pierwszym rzędzie komputerów. Kate – wielka, ale sympatyczna nauczycielka – zaczęła lekcję. Tym razem Majka próbowała być cały czas skupiona. Było to jednak arcytrudne, bo chłopcy opowiadali dowcipy, bili się na ołówki i pluli gumami do kosza. Sara spojrzała wymownie na Majkę. W oczach miała wypisane „Dzieciaki”. Maja tylko przytaknęła i zaczęła się pakować, kiedy lekcja dobiegła końca.
    Po drodze do domu rozmyślała o Kate. Zaskakujący był dla niej fakt, że w Wielkiej Brytanii ludzie nie mieli kompleksów na tle wagi. Chodniki pełne były otyłych ludzi niezależnie od rasy, płci czy wieku. Kate, tak jak tysiące innych Brytyjczyków, miała poważną nadwagę, ale zdawała się tym w ogóle nie przejmować. Było to chyba zbyt powszechne, żeby się wstydzić. Mimo że Majka bardzo ją lubiła, było jej przykro na nią patrzeć. Miała z powodzeniem półtora metra w pasie i ciuchy rozmiaru XXXL. Bardzo szybko się męczyła, a wysokie schody musiały być dla niej zabójstwem. Majka nie rozumiała, jak można się tak okaleczyć. Dla niej otyłość równała się zaniedbaniu i lenistwu. Gdy tylko widziała otyłych ludzi, przysięgała sobie, że nigdy nie będzie tak wyglądać. „Grube” myśli opuściły ją dopiero, kiedy weszła do mieszkania.
    – Cześć! – krzyknęła, wchodząc do środka.
    – Cześć, Majunia, chodź do nas – dobiegłz salonu głos Roberta.
    – Mów, jak było! – zażądała Monika.
    Cóż za zmiana nastroju. Niech wam będzie. Wesoło opowiedziała im o uczelni, przedmiotach i nauczycielach, a na koniec pochwaliła się, że poznała świetną koleżankę.
    – A skąd jest? – zapytał od razu Robert.
    – Z Anglii.
    – To dobrze, że nie czarna. Od bambusów trzymaj się z daleka. Mówię ci.
    – Dlaczego? – dopytywała się, zdumiona.
    – Bo są nic niewarci. Leniwi, brudni i wulgarni. Wszędzie, gdzie są Murzyni, są problemy. Do Afryki, banany prostować! – zwrócił się w stronę miasta.
    – A Murzynki mają obleśne, grube dupy – dodała z satysfakcją Monika.
    Majka słuchała z niedowierzaniem. Nie wiedziała, że miała w rodzinie ludzi cofniętych w rozwoju.
    – My ich nie cierpimy – zakończył swój wywód Robert.
    – Wiecie co? A ja nie cierpię rasistów! – rzuciła Majka rozdrażniona i pobiegła do swojego pokoju.
    Niewiarygodne. Oni? Rasiści? Szybko wyszło szydło z worka. Pod płaszczykiem miłego uśmiechu kryje się taka nienawiść. Jej myśli wirowały. Do pokoju niespodziewanie weszła Monika.
    – Wiesz co, Majunia, wkurza mnie, że nie myjesz po sobie naczyń – zaatakowała niczego niespodziewającą się kuzynkę.
    – Co? Śpieszyłam się. Zresztą, co ci przeszkadza jeden brudny talerzyk?
    – I szklanka! – wtrąciła z tryumfem.
    – Nie masz się czego czepiać?
    Majka tłumaczyła jej, że zaspała i bardzo się śpieszyła do szkoły. Nawet ją za ten talerzyk przeprosiła. Monika nie reagowała. Stała jak kołek, a Majki słowa odbijały się od niej, jak od ściany. W końcu wycedziła.
    – I nie łaź w nocy do łazienki, bo nas budzisz. Dobrze wiesz, że musimy wcześnie wstawać.
    Tego było za wiele.
    – Tak jest, Monisiu! Następnym razem zsikam się wam pod drzwiami! I nie nazywaj mnie Majunią, do cholery!
    Monika wyszła, a Majka, zaskoczona swoim wybuchem, rzuciła się na łóżko. Pomyśleć, że jeszcze dwa dni temu ich uwielbiałam. Ratunku! Nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie stało. W ciągu zaledwie kilku minut dowiedziała się, że mieszkała z rasistami, a Monika miała do niej pretensje o jakiś głupi talerzyk. Zgredy. Najgorsze ze wszystkiego było jednak to, że jej nadzieja na przyjaźń roztrzaskała się w pył.
© 2004-2023 by My Book