[stron_glowna]
0 książek
0.00 zł
polskiangielski
Książki papierowe i ebooki
Rejestr
Rejestr
Konstanty Kriuczkow
Wydawca:My Book
Format, stron: A5 (148 x 210 mm), 146 str.
Rodzaj okładki: miękka
Data wydania:  wrzesień 2013
Kategoria: powieść
ISBN:
978-83-7564-408-1
27.00 zł
ISBN:
978-83-7564-416-6
13.00 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
    Ten dzień zdawał się nie mieć końca (jak to zwykle bywa latem i zimą). Piłem piwo, czytałem gazety, słuchałem z siostrą muzyki, graliśmy w karty, odwiedziłem stadion i skończyłem w fotelu przed ekranem odbiornika telewizyjnego. Jak zwykle każdy dzień dobiega końca, ale ten jakoś inaczej. Dla mnie zresztą póki co był wspaniały, gdyż za niespełna godzinę miał zacząć się koncert miłości, sen nocy letniej. Niespodziewanie, gwałtownie otworzyły się drzwi wejściowe – spokój domu został zachwiany. Na korytarzu pojawił się wujek. Spojrzał na mnie zza swych okularów wrogim i chłodnym spojrzeniem i wówczas wiedziałem – coś jest nie tak.
    – Za pięć minut masz być w salonie! – rzucił jakby mimowolnie.
    – Ale…
    – Zbędnych ale, za pięć minut, nie dłużej i nie krócej, słyszałeś?!
    – Tak.
    Coś się święciło…
    – A więc dziś dowiedziałem się, że masz znów do czynienia z narkotykami.
    Moje włosy zjeżyły się, a na czoło obficie wystąpił pot.
     – Chciałbym usłyszeć, co powiesz w swojej obronie, mimo że nie mam w tej chwili chęci po raz kolejny słuchać twoich wykrętów.
    – Nie mam nic do powiedzenia… – I tak też było.
    – To mnie guzik obchodzi!!! – Władysław wstał energicznie i podszedł do barku z wyczuwalnym pragnieniem wypicia paru głębszych. Wyciągnął szklaneczkę, tacę z kostkami lodu i butelkę smirnoffa, a następnie powrócił na kanapę, sącząc powoli wyborną wódkę. – Od dawna wiesz, że takie zachowanie u nas w domu grozi poważnymi konsekwencjami. I wiesz, nawet się nad tym zastanawiałem, co więcej, próbowałem postawić się w twojej sytuacji, jednak cały czas nie mogłem zrozumieć dlaczego. Dlaczego? Może wpływ miało to, iż w dzieciństwie byłeś maltretowany przez ojca, a może po tej strasznej katastrofie wpadłeś we własny świat. Gdzie jesteś, kim jesteś? Co się z tobą dzieje?
    – Nie mam najmniejszego pojęcia – stwierdziłem.
    – Otóż to, i dlatego postanowiłem posłać cię do wojska. Może męskie traktowanie i twarda dyscyplina coś zmienią. Poza tym może otarcie o prawdziwą śmierć spowoduje, że zaczniesz myśleć nieco inaczej.
    – Co?!! A szkoła?!!
    – Szkoła to szkoła, wojsko to wojsko, skończysz jedno, pójdziesz do drugiego; skoro nie potrafisz zakończyć szkoły, to zostaje nam tylko jedno wyjście.
    – Ale…
    – Przykro mi, nie wykorzystałeś szansy i wygląda na to, że jesteś zbyt uparty i samolubny.
    
    
Prawda XII: „Najwyższe szczęście w życiu to przekonanie,
    że jest się kochanym za to, kim jesteśmy,
    albo jeszcze lepiej, pomimo tego, kim jesteśmy”.
    Victor Hugo
    
    „Samolubny” cóż za wyraz!
    – Że co?
     Nie że co, tylko że kto.
    – To ty?
     No nie, Święty Mikołaj. Ja, ja.
    – Dlaczego wróciłeś?
     Ja nie wróciłem, ja tu byłem.
    – Cały czas, i wszystko to słyszałeś?
     Tak.
    – Dlaczego więc mi nie pomożesz?
     W czym?
    – We wszystkim.
     Nie mogę.
    – Znów cię nie rozumiem.
     To jest tak jak z samochodem, auto potrafisz, dla przykładu, obsługiwać, jednak gdy usiądziesz za sterami odrzutowca, to nie będziesz miał pojęcia, co do czego.
    – A więc co potrafisz?
     Wszystko.
    – Nie rozumiem, raz mówisz tak, raz inaczej.
     Bo tak jest w rzeczywistości.
    – A czym według ciebie jest rzeczywistość?
     Pierwszym stopniem do piekła.
    – Jak to???
     Normalnie. Co widzisz, gdy przeglądasz się w lustrze? Siebie, tylko że na odwrót. Próbujesz pytać dlaczego taki jesteś – ładny, brzydki, wysoki, niski, gruby, chudy, odbicie odpowie przeciwieństwem, a więc spójrz i spytaj, czym jest dobro, co usłyszysz?
    – Złem!!!
     Tak. I w tym jest ten sens.
    – Ale jaki sens?! Tym, że dobro jest złem i na odwrót – uczucie – nie uczuciem, miłość – nie miłością? To się w ogóle nie klei.
     Ależ klei się. Co zobaczysz w lustrze po drugiej stronie?
    – Naszą stronę.
     Właśnie że nie, bo inną, odmienną od tej drugiej.
    – Nadal nie pojmuję.
     Wiem, to trudno zrozumieć i przyjąć do wiadomości, ale wszystko w swoim czasie. Przecież Einstein nie wymyślił teorii względności tuż po narodzinach.
    – Skąd znasz Alberta Einsteina?
     Znam nie tylko jego, ale i Izaaka Newtona i jego rewolucję, Karola Darwina, Ludwika Pasteura i choroby zakaźne, Michaela Faradaya, Marię Skłodowską-Curie, Josepha J. Thompsona i odkrycie elektronu, Mikołaja Kopernika i heliocentryczny wszechświat, on pisał: „…Całość opisana przez Księżyc obiega wraz ze środkiem Ziemi dookoła Słońca rocznym obrotem po wielkim kręgu między resztą planet” – pomyśl tylko gdyby to wypowiedziałby sto, dwieście, a może trzysta lat temu, to zostałby za to spalony na stosie. Tak naprawdę wy, ludzie, nadal jesteście zwierzętami, to nie ulega wątpliwości.
    – Przepowiedziałeś im ich klęski i zwycięstwa?
     No niezupełnie – dwuznacznie. Skąd ta myśl?
    – Nie wiem. To tak czy nie?
     Może tak, może nie.
    – Ale ty jesteś zawzięty i uparty.
     Jak ty.
    – Faktycznie…

    – Jesteś. Przybyszu. H-A-L-O.
    Nadszedł mrok, zgasły światła, świat zawirował.

    Gdzieś na granicy.

    Prawda XIII: „ Szukać prawdy, kochać piękno,
    chcieć dobra, czynić najlepsze
    – to zadania i cel człowieka”
    Moses Mendelssohn

    Czy to,
    co widzimy,
    jest tym,
    co istnieje?
    
    Dzień – noc, dobro – zło – zależność, czy niezbędna męka?

    – Jak mogłeś mi to uczynić? Przecież nic ci nie zrobiłem. Byłem grzeczny, przynajmniej w pewnych granicach. Każdy może mieć swoje pomyłki. Czyż nie tak?
    Być może.
    – Tylko tyle masz do powiedzenia. Zawsze gadasz tyle ile wlezie, a teraz masz mi tak niewiele do powiedzenia. Jesteś okropny!
    Być może.
    – Nie być może, tylko tak.
    Co takiego?!? – gdzie to ja jestem?
    Za szybą rozpościerał się widok płaskowyżu, porośniętego różnego rodzaju krzakami i drzewami. Czy ja wariuję? – przemknęło mi przez myśl. Nie, nie, nie, zbyt wiele pytań. Trzeba się obudzić z tego snu, to nie może być prawda, ona po prostu nie może tak wyglądać. Zmrużyłem oczy, tak mocno, aż poczułem pod powiekami puls serca. Miarowo i stanowczo pompowało ono w aortę i resztę żył krew, rozpływającą się później po całym ciele, dającą komórkom życiodajne substancje. Jeszcze raz spojrzałem na zewnątrz. Znów ta droga. Dokąd ona biegnie i jak długo? Może ja jadę donikąd?
    To nieprawda.
    – O, jesteś!
    Tak, niestety.
    – Dlaczego, niestety?!?
     Bo wolałbym nie być, aniżeli być z takim osobnikiem jak ty. Zbyt wiele pytań. Zobacz, co z tobą robi nadmiar informacji, nie wiesz nawet, gdzie w danej chwili jesteś i co robisz – NIE KONTROLUJESZ SIEBIE. A to, prowadzi do…
    – Wiem, wiem nie musisz mi tłumaczyć tymi swoimi naukowo-techniczno-fantastycznymi teoriami. Co teraz ze mną będzie?
     Spłacisz dług. Pomyśl tylko: godzina czwarta, piąta, wbiega do baraków mieszkalnych sierżant i krzyczy ci do ucha – WSTAWAĆ!!!, następnie zapala zapałkę, delikatnie niczym najdroższy przedmiot, jaki kiedykolwiek trzymał. Przechyla ją pionowo i czeka. A wy? Po pierwsze – oczy ci się sklejają, gdyż tak całkiem niedawno wróciłeś z ćwiczeń na poligonie, przypuśćmy że miałeś około pięciu, no, może sześciu godzin, ażeby zebrać siły na następny dzień, a więc tylko zagrzałeś pościel i już musisz ją opuścić; po drugie – tak czujesz wszystkie kości, że mógłbyś każdą z nich przeliczyć, wskutek długotrwałego czołgania się w zimnym błocie pod drutem kolczastym, pokonywania przeszkód, no i oczywiście dwudziestopięciokilometrowego marszu w jedną stronę i z powrotem; po trzecie – mięśnie odmawiają ci posłuszeństwa, bowiem zbyt duży wysiłek przeciwstawiony do krótkiego czasu regeneracji daje ci „przyjemny” ból nieczucia tego, co masz, czyli na przykład nóg, nie mówiąc już o otartych palcach, czerwonych plecach po kilkudziesięciokilowym plecaku i reszcie. Sumując to wszystko i wiele więcej, masz bardzo, ale to bardzo złe samopoczucie, a co za tym idzie, złe nastawienie do świata zewnętrznego. Gdy patrzysz na zapałkę i trzymającego ją sierżanta, nachodzi cię chęć uczynienia najgorszego – dokonania zbrodni. Ale nie masz jeszcze takich praw i nigdy nie będziesz ich miał, zresztą jedno z waszych przykazań mówi: nie zabijaj! Więc cóż robisz? Wstajesz. Za spóźnienie dostajesz karę stu, może dwustu pompek i czyszczenie ubikacji po ćwiczeniach, albo jakichś manewrach, zależy, co wpadnie do głowy dowództwu. Później dosłownie wyczołgujesz się z baraków na rozgrzewkę. Stoisz w szeregu i jak inni starasz się znaleźć oparcie na innym, aby złapać chwilę wytchnienia. Jednak świat byłby zbyt piękny, gdyby tak też było, więc pada polecenie – marszobieg (dziesięć kilometrów w koszulkach). Niespodziewanie, aczkolwiek po pewnym momencie ta informacja dociera do ciebie i ty otwierasz zdziwione oczy, po prostu dostajesz osłupienia, przecież temperatura nie przekracza dwóch stopni. Wydaje ci się, że to jest sen, ale jest zbyt późno, żeby zawracać, trzeba ściągać ubranie. Po zrzuceniu „niepotrzebnych rzeczy”, jak to określił dowódca, każdy stara się trzymać jak najbliżej kolegi. Gdy kończy się maskarada przebierańców, rozpoczyna się prawdziwa zabawa – bieg. Na początku poruszasz się mozolnie, jak robot, twoje ruchy wydają się być niekontrolowane, a nuż zaraz się potkniesz i wylądujesz twarzą w błocie. Po chwili naczelnik grupy zaczyna nucić „pieśń żołnierzy marnotrawnych”. Nie dość, że wszystko cię boli, to jeszcze każą się wydzierać. Zaczynasz i uzmysławiasz sobie, iż twoje gardło długo tego nie wytrzyma. Łapie cię lekka chrypka, by za moment zacząć poważnie drapać obolałe struny głosowe. Masz poczucie, jakby ktoś rozrywał ci gardło. Teraz naprawdę odczuwasz, jakby ktoś cię uderzył wielką żelazną rurą, ale wtenczas straciłbyś przytomność, natomiast teraz jesteś tam i musisz posuwać nogi do przodu. Miarowo, krok po kroku. Dzień po dniu. Tydzień po tygodniu. Aż przez dwa lata. Gdy dotrze do ciebie ta informacja, doznasz szoku, coś w rodzaju epilepsji bez drgawek. Jesteś zadowolony?
    – Mógłbyś być bardziej wyrozumiały.
     Ależ tak, proszę pana. STO POMPEK! ALE JUŻ!
    – Daj sobie spokój, to nie ten czas i nie ta chwila.
    Ale to już wkrótce, już wkrótce…


26 marca, rano 19??
    
    Prawda XIV: „Każdy znajduje w swoim życiu
    jakiś porządek praw i wartości,
    które trzeba utrzymać i obronić,
    obronić dla siebie i innych”.
    Jan Paweł II
    
    Odpowiednie jednostki zaczynają
    tworzyć zgrupowania bardziej
    konkretne niż grupa, które
    zaczynają kształtować
    podstawowy system wartości,
    mający im zapewnić
    przetrwanie w środowisku.
    
    Minęliśmy stanowisko kontrolne. Było ono w stylu katakumby o powierzchni ośmiu, może dziesięciu metrów kwadratowych, w której urzędowało bodajże dwóch żołnierzy. Spojrzeli na nas pochmurnie, jakby właśnie miał kończyć się świat, podnieśli szlaban, coś odnotowali i wytłumaczyli, dokąd mamy się udać.
    Po zboczach drogi ciągnęły się zasieki przerywane od czasu do czasu niewielkimi wieżyczkami. Po kilkuset metrach ukazały się baraki, betonowe schrony, budynki administracyjne, garaże i magazyny z bronią – ogrodzone płotem z siatki drucianej, zakończonej ostrymi, żelaznymi krzyżami. Zatrzymaliśmy się tuż przy obiekcie z czerwonej cegły, z poniszczonymi oknami, poobijanymi drzwiami, ale z powiewającą nad tym wszystkim flagą państwową. Drzwi frontowe otworzyły się dość szybko, wydając przy okazji odgłos tarcia metalu o metal. Pojawił się w nich niewysoki mężczyzna, dość barczysty, o ostrych rysach twarzy, w zakurzonej, rozpiętej kamizelce o nieznanym kolorze i takich samych spodniach. Jego krok był szybki i zdecydowany, wyglądało na to, jakby miał przejść tuż obok nas, bowiem spoglądał gdzieś w stronę półpustyni. Jednak zatrzymał się przed nami.
    – Witam pana – zwrócił się do wujka. – Jak pan wie, nabór już dawno się skończył, ale ze względu na pana zasługi wojskowe jestem skłonny przyjąć pańskiego chrześniaka do jednostki.
    – Dziękuję bardzo za zrozumienie, jakim raczył mnie pan obdarzyć, panie pułkowniku – odparł ze spokojem.
    – Tymczasem zapraszam pana do mnie na górę, omówimy szczegóły i inne sprawy – rzekł. – A na pana, panie kolego – zwrócił się w moją stronę – czeka sierżant Srokin.
     Ten niespodziewanie, pojawił się za plecami rozmówcy i obdarzył mnie pochmurną miną.
    – On cię zaprowadzi na „kwaterę”.
    – Dziękuję – odrzekłem.
    – Ależ nie ma za co. Chodźmy więc. – Następnie skierował się z wujkiem do budynku, z którego wcześniej wyszedł.
    – Szeregowy Kriuczkow, za mną!
    Miałem złe przeczucie, cały ten cyrk zaczynał coraz mniej mi się podobać. Byłem pewien, że jestem jakąś małpą, prowadzoną do klatki, gdzie będą nauczać sztuczek i różnego rodzaju trików za nędzne banany. Niech to szlag trafi!!!
    Przeszliśmy przez pół jednostki zanim dotarliśmy do obskurnego baraku, z zakurzonymi, wręcz czarnymi oknami, żółtymi ścianami, z których łuszczyła się farba jak stara skóra.
    – To jest jednostka dwadzieścia siedem, tu będziesz spędzał swój marny żywot i będziesz podlegał MNIE. – Na jego twarzy zarysował się co najmniej chytry uśmiech. – Mam nadzieję, że pobyt tu przysporzy ci wielu wrażeń. Ode mnie będziesz miał tego w nadmiarze, obiecuję ci to osobiście. A teraz…. – skierował się do pokoju oddzielonego ścianą od reszty łóżek – masz tu pościel, buty i resztę. – Rzucił mi to w twarz. – Odmaszerować.
    Odwróciłem się.
    – Stój!!!
    Znów się odwróciłem.
    – Co się odpowiada wyższemu rangą? A? – Przybliżył się do mojej twarzy, aż poczułem lekki zapach alkoholu. – NO, CO?!?
    – Tak jest – odparłem niezbyt ochoczo.
    – Nie słyszę! – wrzasnął.
    Kilka kropel śliny wylądowało na mej twarzy.
    – TAK JEST! – wydarłem się na cały głos.
    – Otóż to, kociaku, a teraz marsz stąd, zniknij mi z oczu.
    I ty z moich też – dodałem w umyśle. Wiedziałem, że prędzej czy później ta zaistniała sytuacja zmieni się na moją korzyść.
© 2004-2023 by My Book
×